piątek, 27 lutego 2015

Mama Muminków

Wszyscy kochamy Muminki. 
Być może to pochopne załozenie, ale przyjmijmy,że tak. 
Zatem sięgamy z zainteresowaniem po biografię Boel Westin "Tove Jansson: Mama Muminków"
 wydaną przez wydawnictwo Marginesy. 

Książka wygląda nader smacznie, duże brawa dla grafika. Czytałam w kindlu, więc byłam pozbawiona przyjemnosci obcowania z papierem,zdjeciami i własnie grafiką.  
I z Tove Jansson. Ale tu już kindle  niewinny.
Jest jej w tej książce niewiele, mimo iż książka równie gruba jak Jansson chuda i tak naprawdę ta garść informacji, które miałam na temat pisarki niespecjalnie się powiekszyła.
 Mam zwyczaj, że nie czytam nic na temat tego, co czytam: czy oglądam, 
Kolejność jest taka: Czytam, myślę, czytam, tym razem recenzje.  
Ostatnio udało mi się wykombinować myśl złotą: wiekszość ludzi mówi, nie widząc, a widzi to, o czym słyszy. Zatem, syndrom ucieczkowy od powtarzania przyjetych opinii spowodował,że siegnęłam po ksiązkę  nic o niej nie wiedząc.

Koło 70 strony monotonnej narracji rozkładajacej na czesci, miedzy innymi, peturbacje przy doborze niebieskosci okładki( 5 str plus minus)  róznych detali technicznych tyczacych kontaktów z wydawcami( nigdzie nie jest lepiej- info dla pesymistów) jednak średnio interesujacych,przynajmniej w tym opakowaniu, dla przeciętnego czytelnika biografii, doszłam do wniosku,że to zapewne jest doktorat. Nie umawiałam się na czytanie doktoratu. Ale niech. Skoro,

 Koło 300 strony autorka potwierdziła. Tak, to jest to doktorat.
  Mam często wrazenie, ze doktoraty pisza ludzie mało lotni, ale dokładni.  Tu to widać, ba, kiedy siegnełam po recenzje dowiedziałam się, że Westin ma już profesurę.
 Metodyka. Moze zniszczyć kazdy utwor. 
Zatem, jest to biografia, z ktorej mimo iz Tove zostawiła mnóstwo listów, zapisków, szpargałów, nie dowiemy się jakim Tove była człowiekiem, jaka była Finlandia i owa epoka w Finlandii, kraju mało znanym, a Jansson jest jego chyba najlepszym towarem eksportowym, więc okazja była przednia, by sprzedać i Tove i Fnlandię. Nie poznamy srodowiska malarzy i pisarzy czasu Tove, tej szansy nam autorka nie daje. Nie ma tam nic , co mozna wpleść w biografię, jeśli się o niej pomyśli ciut szerzej. Historii Finlandii z okresu wojny, a skadinąd, nie stąd, przecież, wiemy, że ciekawie było.Wojna zimowa, te sprawy.Walczył brat i ojciec Tove, więc pretekst był.Ba, Tove ma traumę wojenną. Ale czemu, tego już nam profesor Westin nie wyjasniła.Pewnie w papierach nie było.
Autorka evidentnie utonęła w szpargałach i nie umiała ich posegregować. Nie wiem, może nie mogła pisać o Tove i jej życiu prywatnym, a moze nie chciała, jednak najpewiej: nie umiała.
 Mozna miec profesurę i być drętwym jak język tej ksiązki - to jest,  taki przypadek.
 Szkoda.    








środa, 25 lutego 2015

Szczury, bardziej Kleczewskiej niż Hauptmanna

W sobotę udało się wyskoczyć na Szczury Kleczewskiej. Robiliśmy zamach na Kabaret Warlikowskiego, ale dawali tylko pierwszą część. Druga ponoć w czerwcu dopiero.
Wygląda na to, ze rozsypała się obsada. Ale ad rem:

Naturalistyczny z 1911 roku dramat niemieckiego noblisty w bardzo nowych dekoracjach. Na scenie duzo się dzieje, duzo się dzieje bez sensu. Przedstawienie jest idealnie w opozycji do przekazu "Idy". Czysty barok teatralny. 
Para, przedstawiana w recenzjach jako klasa srednia, rodzenstwo, nie małzenstwo, zabiera dziecko ukrainskiej sprzataczce. Klasa srednia w osobie brata granego, swietnie, przez Michała Czachora, nosi dresy baardzo dresiarskie i zachowuje się jak element. No,może. Ale to łatwe, ale to tanie.  Czachor gra szycem. Bardzo ładnie. Ukrainka( Karolina Adamczyk) ponizana i pomiatana usiluje odzyskać dziecko, co konczy sie morderstwem. U Hauptmana  tą wykorzytaną i poniżaną jest Polka Paulina. Tu zamienia sie w Polinę. Karolina Adamczyk gra tak naturalistycznie, ze byłam pewna że to prawdziwa Ukrainka. Jazdy czy mowiac mniej precyzyjnie :monologi ma tak odjechane jak baba z bazaru na św.  pamięci różycu czy też św pamięci Hanka Bielicka. 

Ponieważ watek obyczajowy, nawet okraszony morderstwem, to za mało dzisiaj na spektakl w teatrze, zaczyna sie bicie piany czyli to, co tworcy teatralni lubia najbardziej ; zjadanie własnego ogona. Cytowana ze sceny jest Joanna Szczepkowska, i jej tekst o lobby gejowskim , wypowiedzi Englerta,Żebrowskiego, Kozuchowskiej i  Małeckiego. 
Czy cos z tego wynika? Dla widza? Raczej nie.Siedzimy na widowni ogłuszeni, część przekazu odczytujemy, część nie. Chwilami zakrada się nuda, którą zapewne rezyserka czuje i wtedy włącza fajerwerki, projektor multiplikuje obraz, potem częsć sceny zostaje symbolicznie zabetonowana, wiec nie widzimy co i jak. Bardzo metaforycznie. Aktorzy sie rozbierają - tu przyrodzenie Czachora stanowi pewną ożywczą atrakcję, potem się zaś pojawia Jezus, a jakże, i bijemy dalej pianę spychając ją ku nieszczęsnym widzom.
 Chcecie igrzysk, to je macie. Skumbrie w tomacie.
Głos w dyskusji? Nie sadzę. 
Wszystko zostało już powiedziane i nudaa nudaa nudaa.   


wtorek, 24 lutego 2015

Ida - 24 lutego

"Ida" -  Obejrzałam wczoraj, dopiero teraz, bo dojście do filmu ambitnego zajmuje mi wiecej czasu niż skok na coś rozrywkowego. 
Pierwsze wrażenie: absolutnej czystości. Przekazu, obrazu i gry. Bez sztuczek, po bożemu. Dawno nie widziałam tak zrobionego filmu, sztuki czy ksiązki.  
Historia: tez mimo iż sklejona z kilku innych, uniwersalna i  jasna.  Przynajmniej dla mnie. Naczytałam się w zyciu mnóstwo zydowsko polskich historii i dzwięczały mi one w uszach, gdy oglądałam film, szukałam też tych antypolskich akcentów i nie znalazłam. 
Tak było, bywało. 
Może jedynie to, że Ida została  w klasztorze jest mało prawdopodobne, to, że jej nie odebrano, kiedyś dawno w 46 czy 48 roku,  bo dzieci zydowskie były pieczołowiecie zbierane i odbierane, nawet siłą, gdy ich opiekunowie nie chcieli się z nimi rozstać.  
 Droga Idy to próba, wejście w inny, zły świat, doświadczenie miałkości i małości. I powrót do świata bez świata. Dotkniecie czyjejś bezsensownej egzystencji, myślę tu o zyciu ciotki, która tak naprawdę odeszła dawno temu. I tylko trwa.

 Ciotka jest postacią zagadkową i nieco dziwnie skonstruowaną, czy prawdziwą psychologocznie? 
Troche tak, trochę nie- jak to w filmie czy literaturze. 
Z jednej strony, jak rozumiem, poszła walczyć, ok. choć oddział partyzancki, na kielecczyżnie, który przyjąłby zydówkę zapewne było trudno znależć. A powiedzmy. 
Zyje z poczuciem winy i utraty. Jej bliscy zostali zamordowani.  Czy gdyby była, trwała z nimi, obroniłaby ich? Może. Staje się aparatczykiem, prokuratorem sadów wojskowych czasów stalinowskich, haniebne zajęcie w owych czasach. 
Sądzac po próbce jej pracy ukazanej w filmie wykonuje swoją robotę jak automat, jest za szklaną szybą. 
  Tak mogło być, bo przecież nie zyje, od dawna nie zyje. Czemu jednak się nie msci ? Zostawia sprawę morderstwa samą sobie, nie szuka siostrzenicy.Bo nie zyje? Umarła dawno już temu. Chyba tak. Może to własnie ten watek, wątek Heleny Wolińskiej, bo zapewne to ona zainspirowała przy budowaniu postaci Wandy. mieszkajacego w GB rezysera tak denerwuje prawicowców.  
Tu jej postać się jakoś tłumaczy, znamy motywacje.
 Czy tak było w wypadku Wolińskiej. Czy ona dawała się wytłumaczyć? Choć wytłumaczenia nie ma. Czy jest odkupienie?  W Idzie tak.