czwartek, 13 października 2016

Opera Viva

Ostatnio w modzie widelce. No i widok tych widelców, przypomniał mi tekst, ktory napisałam czas jakis temu,  może sie komuś spodoba ? A nuż, a widelec:)


Opera viva




Rok 1589. Na dworze francuskim pojawia się widelec.
Rok 1600 – zostaje skomponowana pierwsza opera – Euridice.
 Oba wydarzenia tak odmienne, były elementami rodzącej się właśnie kultury dworskiej. W tym samym  mniej więcej czasie Baltazar Castiglione napisał słynnego Dworzanina,  pierwszy poradnik uczący tego, co wypada, co jest - jak byśmy dziś powiedzieli – trendy. I opera, twór podobnie jak dobre maniery sztuczna, stała się modna.
Była czymś sztucznym, bo w przeciwieństwie do symfonii czy koncertu nie rozwijała się w czasie, ale została wymyślona w XVI w. we Florencji. Zebrało się wówczas kilku ówczesnych intelektualistów (miedzy innymi Vincenzo Galilei, ojciec Galileusza i Jacopo Peri, późniejszy autor pierwszej opery) i zaczęło przy winie gawędzić o teatrze greckim, który był ponoć śpiewany i pełen recytatywów.
Grupka ta, nazywana Cameratą, postanowiła odtworzyć taki rodzaj śpiewanego i recytowanego utworu.
Peri wziął się do roboty i szybko, bo już w r. 1597, napisał operę Dafne, która niestety zaginęła, a potem w r. 1600 Euridice, pierwszą znaną operę, dość jednak jeszcze kiepską.

Minęła zaledwie dekada, gdy do mitu o Orfeuszu i Eurydyce sięgnął Claudio Monteverdi, muzyk na dworze Gonzagów i skomponował L’Orfeo, a później  Koronację Poppei, opery znane i grane do dziś.

Po krwawej walce o władzę  i tytułowej koronacji Poppea i Neron zostają sami na scenie i śpiewają na zakończenie opery duet miłosny – jeden z najpiękniejszych w historii muzyki. Robi tym większe wrażenie, że przez całą operę wydawali się bezwzględni, wyrachowani i pozbawieni uczuć.


No a potem to już poszło. Opera chwyciła i zachwyciła. Przede wszystkim bogactwem formy. Jak napisał jeden z krytyków, jej twórcy mieli bogatszą scenerię, maszynerie i fajerwerki niż powinni. A skoro mieli, to się tym bawili i bawili publiczność łaknącą jak zawsze igrzysk.
Każde szanujące się miasto miało swoją scenę operową, podobnie każdy większy dwór czy rezydencja. Kompozytorzy i libreciści pisali gigantyczne ilości oper, dziś już zaginionych czy zapomnianych.
 Zapotrzebowanie było ogromne, ponieważ sztuki w teatrach i operach zmieniano właściwie codziennie.
Widzów starczało zaledwie na kilka przestawień i gdy spektakl szedł dwa czy trzy razy z rzędu to był już sukces. Stąd też brała się stała pogoń za nowościami i atrakcjami, które miały za zadanie przyciągnięcie publiki. Na scenę wprowadzano zwierzęta i to nawet tak duże jak wielbłądy, krew ze świńskich pęcherzy lała się obficie a w powietrze strzelały fajerwerki powodując niekiedy pożary.
 Opery nierzadko klejono z napisanych wcześniej arii, niekoniecznie zresztą własnych. Plagiaty były na porządku dziennym, podobnie jak podwykonawcy komponujący mniej ważne fragmenty.
Tu anegdota:

Bellini i Donizetti, wielcy przyjaciele, zarzucali sobie nawzajem, że jeden drugiemu ukradł finał najnowszej opery. I jeden, i drugi obstawał przy swoim pierwszeństwie skomponowania finału, obaj też przysięgali, że na oczy nie widzieli partytury przyjaciela. Rozeszli się w gniewie. Wkrótce potem Bellini otrzymał następującą wiadomość od Donizettiego: "Spodziewam się, że tymczasem uświadomiłeś sobie, iż obydwaj zapożyczyliśmy finał u Webera".
I druga, przy okazji, o Donizettim:
Który  był niezwykle płodnym kompozytorem oper, a w dodatku komponował bardzo szybko (opera "Don Pasquale" powstała zaledwie w ciągu kilku dni). Gdy powiedziano mu, że Rossini na skomponowane opery "Cyrulik Sewilski" potrzebował "aż" dwóch tygodni, Dionizetti rzekł: - To mnie wcale nie dziwi. Rossini jest taki leniwy...
 Ale ad rem.

Teatr był w ówczesnych czasach zupełnie innym przybytkiem niż obecnie i inne w nim panowały obyczaje.
W Londynie, którego życie muzyczne na wiele lat zdominowała twórczość Haendla, Opera Haymarket była miejscem spotkań wszystkich, którzy się liczyli, należało w niej, podobnie jak dziś, bywać. A skoro należało bywać i być widzianym, to nigdy nie gaszono w niej świateł. Loże wynajmowano niekiedy nawet na lata (a kosztowały bez mała fortunę) i urządzano je własnym sumptem jak salony, tapetowano, dekorowano wykwintnymi tkaninami, meblami, poduszkami. Gdy przedstawienie nudziło, zaciągano firanki i grano w karty lub oddawano się grzesznym rozrywkom z przyprowadzonymi na spektakl damami lub z tak zwanymi orange girls - dziewczętami, które sprzedawały w teatrze pomarańcze a czasem i siebie. Pomarańcze, zwłaszcza te lekko nadpsute, przydawały się także do rzucania w wykonawców, którzy się nie podobali. Ciskano też zgniłymi jabłkami lub kartoflami, zresztą wszystkim co nawinęło się pod rękę.
Gdy zaś prima donna czy primo uomo przypadli publice do gustu, na scenę padały mieszki pełne pieniędzy, złote pierścienie czy bransolety.
W teatrach jedzono i pito. Głośno gadano. Szczekały ulubione psy, modne wówczas buldożki czy bonończyki.
Wykonawcy stawali na scenie i śpiewali, co tam mieli do
odśpiewania, wykonując kilka stereotypowych ruchów. O żadnej grze aktorskiej nawet nie było mowy. Pojęcie kostiumu też nie istniało. Kiedy na scenie pojawiał się ktoś ciekawy, kastrat czy primadonna, odsuwano firanki brano do ręki jednookie perspektywy i głośno komentowano akcję.
Kastrat Senesino w czasie gdy słynna Cuzzoni śpiewała, zjadał pomarańcze lub wymieniał uwagi z suflerem. Cuzzoni zaś, gdy śpiewał Senesino, uwodziła swoich wielbicieli strzelając do nich oczami zza wachlarza.
Georg Friedrich Haendel syn cyrulika przybyły do Londynu po sukcesach w Wenecji, Rzymie i Saksonii, szybko zrozumiał, że opera to świetny interes i stał się kompozytorem – antreprenerem czyli po prostu przedsiębiorcą teatralnym.
Zainicjował powołanie do życia Royale Academy of Music. W jej skład wchodziło kilkunastu arystokratów na czele z księciem Newcastle, którzy wyłożyli z własnych kieszeni 40 tysięcy funtów i wypuścili jeszcze 1000 akcji po funcie. Kupiecka Anglia umiała myśleć biznesowo. Uznano, że tym co przyczyni się najlepiej do rozwoju opery czyli biznesu będą gwiazdy, więc aż 35 tys. funtów z budżetu opery wydano na gaże
śpiewaków. Zaangażowano najlepszych - właśnie wspomnianą wyżej Cuzzoni i Senesina.
Kiedy ich sława zaczynała przygasać, Haendel sprowadził Faustynę Bordoni, największą divę epoki.

Spotkanie na scenie obu śpiewaczek było oczekiwane jak starcie bokserskie czy wyścigi koni lub psów. Cały Londyn zebrał się tego dnia w teatrze by obserwować. I się nie zawiódł – panie pośpiewały chwilę… a potem rzuciły się na siebie i kotłowały się na scenie zachęcane okrzykami publiczności. Cuzzoni udało się nawet ku radości widowni zedrzeć z Bordoni suknię nieomal do pępka. Haendel zaś nie rozdzielił walczących dam, tylko zszedł do orkiestry i na bieżąco im akompaniował (na klawesynie!).
Widzowie wychodzili z teatru zadowoleni – mieli spektakl, choć opery nie dośpiewano do końca.
Primadonny były warte swoich gaż - dostarczały rozrywki.

Tymczasem we Włoszech najbardziej wziętym kompozytorem stał się niezwykle płodny Alessandro Scarlatti, autor ponad stu oper. To właśnie on stworzył arię da capo, w której śpiewakom akompaniowały smyczki i można było ją ku uciesze publiczności powtarzać po wielokroć. Wymyślił też nowy rodzaj uwertury, która potem przerodziła się w klasyczną symfonię.
Librecistą epoki był Pietro Metastasio, autor ponad 100 oper. Jego libretta wykorzystali między innymi Vivaldi, Haendel, Mozart. On też stworzył nowy gatunek opery - opera seria. Uznał, że dość sztuczek, sztuczki się znudziły. Czas na coś w rodzaju psychologii. Akcja oper, jak sama nazwa wskazuje, była serio, często rozgrywała się w Arkadii, a jej bohaterami byli bogowie przeżywający dramaty, dylematy, intrygi i miłości.
 Częste zmiany tożsamości, przebieranki, tak lubiane przez publikę, dodawały spektaklom pikanterii i urozmaicenia. Kiedy z kolei i ta formuła się wyczerpała, wymyślono operę buffa  Wywodziła się ona z  tzw. intermezzi – zabawnych scenek granych przy spuszczonej kurtynie, w czasie gdy zmieniano dekoracje. Scenki te tak spodobały się widzom, że stawały się coraz dłuższe i dłuższe, aż powstały z nich osobne przedstawienia. Bohaterami oper buffa byli przeważnie wieśniacy, a szlachta stanowiła obiekt żartów.


 O ile w operze serio podstawą był śpiew, tu większą rolę odgrywało aktorstwo, i to aktorstwo komiczne.

We Francji „na poważnie” opera pojawiła się dopiero z kardynałem Mazarinem*, Włochem znanym chyba każdemu dzięki powieści Aleksandra Dumasa. Mazarin po śmierci króla Ludwika XIII został najbliższym powiernikiem, zausznikiem i doradcą królowej regentki Anny Austriaczki. Aby ją zabawić sprowadził do Francji operę, oczywiście włoską. Był to Orfeusz Rossiego.
 Spektakl trwał aż sześć godzin ku zachwytowi publiczności, choć pewnie jakaś jej część przysypiała. Nie spał  jednak na pewno dziewięcioletni następca tronu, przyszły król Francji Ludwik XIV. Przedstawienie wywarło na nim takie wrażenie, że opera będzie mu odtąd towarzyszyła bezustannie. Kiedy zostanie władcą, nawet posiłki będzie niekiedy jadał na scenie, zwyczajowo po drugim akcie – dwie zupy, dziczyzna, desery, no i owoce, których pestkami będzie pluł pod nogi tancerek pląsających wokół stoły tancerek.

Ludwik XIV założył Akademię Muzyczną, finansował spektakle, druk partytur i oczywiście gaże śpiewaków. Na czele nowopowstałej Akademii stanął Włoch Jean-Baptiste Lully, który jako pierwszy wprowadził do opery wstawki baletowe.
 Król do tego stopnia lubił balety, że niekiedy tańczył na scenie wraz z baletnicami odziany w różowe przejrzyste trykoty. Miłość „Króla Słońce” do sztuki nie miała granic, corps de balet odbywał próby nawet w jego sypialni - tak narodziły się tzw. różowe baleciki.

Opera bowiem była miejscem, skąd brało się kochanki i pozostała takim miejscem jeszcze przez długie lata. Gaże wypłacane w teatrze były miłym dodatkiem do apanaży, jakie swoim kochankom zapewniali protektorzy a śpiewaczki czy tancerki były czymś tylko trochę szacowniejszym niż kurtyzany.
Scena miała jednak tę wielką zaletę, że chroniła przed policją obyczajową.


Libretta do oper Lullego piszą Molier i La Fontaine a później J. J. Rousseau.
Lully usuwa też ze sceny kastratów. Kastraci pojawili się w operze po roku 1588, kiedy to papież Sykstus V zakazał kobietom występów na scenie. Zastąpili je kastraci, których w owych czasach zaczęto masowo produkować. Po prostu łapano młodych obdarzonych głosem chłopców i im to i owo obcinano. Lub sami rodzice to czynili zapewniając dziecku i reszcie rodziny przy okazji dobrobyt.
Kastraci obdarzeni męskimi płucami i damskim głosem byli czymś nadzwyczajnym, genialnym instrumentem muzycznym.
Cieszyli się niezwykłym uwielbieniem publiczności, szczególnie dam. Budzili erotyczne dreszcze, podniecali swoją odmiennością. No i wspaniale śpiewali. Byli też wspaniale wynagradzani. Jeden z najsłynniejszych kastratów Caffarelli, gdy skończył karierę osiadł w Księstwie Santo Dorato nad Zatoką Neapolitańską, które to księstwo po prostu sobie kupił wraz z tytułem. Ponieważ zaś książecy zamek mu nie przypadł do gustu, zburzył go i na jego miejsce wzniósł nowy. Po   jego śmierci  siostrzeniec odziedziczył tytuł, zamek, klejnoty warte fortunę i roczną rentę w wysokości czternastu tysięcy dukatów. .


Lully przez wiele lat rządził niepodzielnie francuską operą. Skomponował szereg oryginalnych oper, najwybitniejsze z nich to Alcesta i Tezeusz. Gdy umarł, zostawił po sobie niebagatelny spadek – nieruchomości na sumę 800 tys. liwrów czyli prawie milion dolarów, a była też w tej masie spadkowej biżuteria i 58 mieszków luidorow. Opera to był dobry interes.

Np. Lullyemu przyznano szlachectwo, którego znaczenie wzmacniał jego ogromny majątek.

 8 stycznia 1687 roku, podczas wykonania swojego Te Deum z okazji wyzdrowienia króla, Lully uderzył się w palec stopy ostro zakończonąbatutą dyrygencką (nie chodzi o dzisiejszą batutę, a o ówczesne narzędzie - dużą laskę, podobną do tych, jakie teraz używa się w orkiestrach wojskowych. Dyrygent wówczas stał tyłem do kierowanej orkiestry, a przodem do króla. Lully uderzył się więc niechcący taką laską w stopę dyrygując z pasją zespołem muzycznym, z którego wykonania akurat nie był zadowolony.
 Kilka tygodni później zmarł wskutek zainfekowania rany.

Następcą Lully’ego był Jean-Philippe Rameau*, który dorzucił do operowego garnka trochę nowości – przede wszystkim w dziedzinie instrumentacji. Słynne pizzicato, czyli wydobywanie dźwięków z instrumentów za pomocą szarpania strun palcami, czy glissanda -płynne przejścia przez szereg dźwięków, to jego autorskie wynalazki.
Natomiast w Anglii publiczność znudzona Haendlem i jego operą też odkryła coś nowego. Była to Beggar’s Opera - Opera Żebracza. Niejaki John Gay napisał utwór będący mieszanką piosenek ludowych, ballad i piosenek podwórzowych i tak się ten utwór spodobał, że świecił triumfy w Londynie przez całe 10 lat.

Teatr Lincoln’s Inn Fields nie był operą, był dostępny dla wszystkich, a treść opery opowiadająca o Mackie Majchrze, złodzieju i bigamiście, była tak odległa od arkadyjskich scenerii, że zachwyciła wszystkich swoją prostotą.
Producentem Beggar’s Opera był niejaki John Rich, który zarobił na niej tyle pieniędzy, że stał się rich naprawdę, i wybudował za nie ni mniej ni więcej tylko operę, znaną do dziś pod nazwą Covent Garden.


We Francji tymczasem zbliżała się rewolucja. Pierwsze jej zwiastuny widać także w operze. Pojawia się nowy typ bohaterów - kochankowie z ludu. Warstwy uprzywilejowane stają się coraz częściej przedmiotem satyry. Mozart tworzy Wesele Figara i Don Giovanniego. Czarne charaktery w obu operach to arystokraci, przeciwko nikczemności których jednoczą się pozostali bohaterowie. Wesele Figara zostało oparte na libretcie Pierra Carona de Beaumarchais, tym samym libretcie, na podstawie którego Rossini skomponował później Cyrulika Sewilskiego. Sztuka Beaumarchais’go została zakazana zarówno we Francji przez Ludwika XVI jak i w Austrii przez Józefa II, jako wywrotowa.
Rewolucja francuska a później Wiosna Ludów zmieniła zarówno samą operę jak i związany z nią obyczaj. A może raczej najpierw zmieniła obyczaj, a potem operę i jej obyczaj ?




Do sal operowych szeroką falą wlało się mieszczaństwo i burżuazja, wnosząc ze sobą zasady panujące w tej sferze.
Opera, z miejsca krotochwilnych zabaw arystokracji, stała się solenną instytucją kulturalną, w której należało się pokazywać z całym splendorem mieszczańskiej zamożności. Ale pewna dwulicowość kultury mieszczańskiej spowodowała, że zmiany były tylko zewnętrzne. Za kulisami diwy, baletnice, artyści, hrabiowie i bogacze dalej tworzyli wesoły półświatek, o którego wyczynach mieszczanie czytali w porannej gazecie z wypiekami na twarzy. Pijąc kawę dowiadywali się o kolejnych romansach primadonn
Wieczorem zaś wraz z solennymi małżonkami odziani w surduty czy fraki udawali się do opery by posłuchać muzyki a przy okazji zerknąć na wszeteczne primadonny i zobaczyć wdzięki tancerek prześwitujące przez gazowe szatki czy cieliste trykoty. Nowa publiczność oczekiwała innej muzyki i innych podniet, więc zręczni antreprenerzy, libreciści, kompozytorzy postarali się sprostać tym oczekiwaniom -wymyślano melodramatyczne opery, stworzono operetkę a potem musical. Rodziła się popkultura Nigdy jednak świat opery nie powrócił już do dawnej barwności, bujności i malowniczości.






poniedziałek, 13 czerwca 2016





Adam Mickiewicz - wieszcz narodowy. Wydaje się, że wszystko o nim wiemy. Jednak wiele z tego, czego nas uczono w szkole, jest tylko legendą. Romantyczną i piękną, ale legendą. Kogo kochał? Jak żył? Jakim był człowiekiem? Spróbujmy sobie odpowiedzieć na te pytania.

Urodził się w 1798 r. w Nowogródku albo w Zaosiu. Badaczom nie udało się tego ustalić. Ojciec: Mikołaj Mickiewicz, prawnik, prowincjonalny kauzyperda, zajmujący się podejrzanymi procesami.
Na początku XIX w. szlachta polska musiała udowadniać swoje szlachectwo. Był to rodzaj represji wymyślonych przez carat, by zmniejszyć jej liczebność. Zagrożenie wojskiem (chłopów obowiązywała aż 25-letnia służba) powodowało, że masowo stawano przed sądami, by potwierdzić swe szlacheckie pochodzenie. W tej epoce wiele rodzin szlacheckich utraciło swoje prawa przez zaniechanie lub niemożność udokumentowania genealogii, a że natura próżni nie lubi, przy okazji weszło do stanu szlacheckiego sporo zamożniejszych mieszczan i chłopów.
Udowadnianiem szlacheckiego pochodzenia zajmował się właśnie Mikołaj Mickiewicz. Przy okazji i swoje udowadniał - dwukrotnie negowano szlacheckie korzenie rodziny Mickiewiczów. Drobna to bowiem była szlachta. Ojciec Mikołaja, Jakub, ledwo piśmienny, ożenił się bogato, co zdaje się zdecydowało o awansie całej rodziny i pozwoliło Mikołajowi skończyć studia.
Mickiewiczowie był to ród krewki, skory i do szabli, i do szklanki. Jak odnotowały annały, dwaj stryjeczni dziadkowie poety zginęli w bójkach. Jeden z nich, Bazyli, z ręki swojego wspólnika w różnych łajdackich przedsięwzięciach, niejakiego Jana Saplicy.
Matką poety była Barbara z Majewskich, córka ekonoma. Niezbyt to wysoka parantela. Kobieta ta intrygowała zawsze biografów, ponieważ stugębna plotka głosiła, że była frankistką, czyli Żydówką.
Matka naszego narodowego wieszcza Żydówką? Coś strasznego!! - wykrzykiwali dziewiętnastowieczni mieszczanie. I nie dopuszczali tego do wiadomości i świadomości. A to ciekawa historia: na Litwie działał w owych czasach głośny reformator Jakub Frank, który doprowadził do asymilacji kilku tysięcy Żydów. Chrzcili się oni i przyjmowali polskie nazwiska. Szlachta i arystokracja dopuszczała konwertytów do swoich herbów. Niekiedy nazwiska tych nowych szlachciców wywodziły się od nazw miesięcy, w których odbywał się chrzest. Nazwisko Majewska pochodzi od maja. A więc, może?
Ksawery Branicki, wspierający różne przedsięwzięcia polityczne Adama Mickiewicza, twierdził, że ten sam przyznał mu się do żydowskiego pochodzenia matki. Ale są to tylko słowa. Nie mamy żadnych dokumentów na ich poparcie.W tym miejscu wypada powiedzieć, że też raczej mieć ich nie będziemy. Syn naszego wieszcza, Władysław, życie strawił na tworzeniu legendy ojca między innymi poprzez niszczenie listów i dokumentów, które by rzuciły jakiekolwiek negatywne, w jego mniemaniu, światło na postać poety. Straty przez niego poczynione są nie do odrobienia.
Jak to było z Marylą
Rodzinie Mickiewiczów powodziło się nieźle aż do śmierci ojca w 1812 r. Później było już bardzo ciężko. Braci Mickiewiczów było aż czterech. Adam zdecydował się na studia w Wilnie. Uczył się dobrze i mógł wybrać sobie kierunek, ale potrzebował stypendium. Myślał o medycynie, zaczął jednak studiować w seminarium nauczycielskim, gdzie to stypendium udało mu się uzyskać. Zasady stypendialne były proste - za każdy rok studiów dwa lata pracy pedagogicznej w miejscu wskazanym przez uczelnię.
Na początku XIX w. Uniwersytet Wileński stał na wysokim poziomie. Wykształcenie klasyczne, jakie odebrał Mickiewicz, rozległe lektury plus talent poetycki dały mu potem wystarczające kwalifikacje do prowadzenia wykładów w paryskiej College de France i przynależność do ścisłej czołówki ówczesnej elity intelektualnej Europy.
Na studiach zawarł mnóstwo przyjaźni, którym pozostał wierny przez całe życie. Malewski, Odyniec, Zan, Czeczot, Domeyko to ludzie, którzy byli z nim na dobre i złe, którzy go wspierali i których on wspierał, gdziekolwiek by ich los rzucił. Jeden z kolegów napisał o przyszłym wieszczu, że Adam był: "nie mnisiej maniery...". Po prostu - był kochliwy.
Romantyzm. Wtedy wszyscy się kochali. Ale Mickiewicz nie tylko się kochał. On romansował. Kręciły się po jego życiorysie różne panienki: jakaś Joasia, Józia, jakaś Aniela, co go do ołtarza próbowała doprowadzić. Nawet słynny wiersz "Do M." był najpierw zadedykowany innej. Ale najważniejsza była oczywiście Maryla. Tylko z Marylą też było zupełnie inaczej niż nas uczono w szkole, inaczej niż mówi legenda o miłości wielkiej łączącej poetę i dziewicę, którą wydano za bogatego hrabiego.
Poeta jak to poeta - najpierw miał romans. Z panią Kowalską, żoną lekarza w Kownie. Kowieńska Wenera - tak o niej pisano.
W Kownie znalazł się Adam po ukończeniu studiów, właśnie tam musiał odpracować swoje stypendium. Nuda małego miasteczka, tępi uczniowie, marna pensyjka, z której wspomagał młodszych braci, podsyłając im pieniądze a to na koszule, a to na majtki - wszystko to powodowało, że nasz poeta zapada w Kownie na hipochondrię, depresję, ból zębów i wszelkie możliwe przypadłości. Koledzy ślą mu książki, wspomagają pożyczkami, niepokoją się o utalentowanego przyjaciela. To, że jest wybitnie utalentowany, już wiedziano. Właśnie wydał swój pierwszy tomik poetycki.
Wszystkie niedole życia prowincjonalnego znikają, gdy zaczyna się romans. Romans, który omal nie doprowadził do pojedynku. Kowieńska Wenera miała bowiem jeszcze jednego adoratora: szambelana Nartowskiego. Przy kartach panowie się kłócą o damę. Mickiewicz, nieodrodny wnuk Bazylego, wali szambelana w łeb lichtarzem. Na to pojawia się mąż, który rozdziela walczących.
Finał - dwa pojedynki. Z szambelanem i mężem. Niezły skandal jak na małe Kowno! Szczęściem doktorowa z kobiecym sprytem doprowadza do zgody między panami. O mało co, abyśmy może stracili w pojedynku naszego wieszcza. Tak jak Rosjanie stracili w pojedynku Puszkina.
Poeta romansuje w najlepsze z doktorową Kowalską, gdy poznaje w czasie wakacji pannę Marylę Wereszczakównę, z zamożnej, acz trochę zbiedniałej rodziny, zaręczoną już z hrabią Wawrzyńcem Puttkamerem. Miłość nie rozgorzała od pierwszego wejrzenia, jak każe legenda. Poeta wraca do Kowna i dalej romansuje z nadobną doktorową. Dopiero po roku w czasie wakacji znów spotyka Marylę i wtedy się zakochuje. Maryla jest już wówczas hrabiną Puttkamerową. Legenda głosi, że jej małżeństwo było białe, czyli nieskonsumowane. Stąd dziewica.
Przyjaciele starannie zacierali ślady doktorowej Kowalskiej. Zaklinali się, że łączyła z nią poetę tylko przyjaźń. Podobnie przesuwano w czasie romans z Marylą, by się nie wydało, że był to romans z mężatką. Romantyczny poeta powinien przeżywać wielką miłość, ale przecież nie z mężatką!
Z zachowanych fragmentów korespondencji Jarosław M. Rymkiewicz wydedukował, że romans ten miał przebieg niezwykle dramatyczny. Przytoczmy jego sugestie... Są one doprawdy sensacyjne! Maryla się truła. Zażyła końską dawkę popularnego w owym czasie laudanum, czyli opium. Odratowano ją. Truła się, ponieważ była przy nadziei. A małżeństwo ponoć było białe.
Z tego romansu urodziła się córeczka Ewelina, która gdzieś tam w historii zaginęła, być może umarła w dzieciństwie. Wspominano ją jako dziecko ponure i tępe. Może upośledzone. Wszak dawka laudanum była końska...
To najbardziej, jakbyśmy dziś powiedzieli, hardcorowa wersja romansu. Jak było naprawdę, nie wiemy. Ale mimo romantycznego sztafażu i zacierania śladów było wielkie uczucie. Mickiewicz wspominał Marylę przez całe swoje życie z największym sentymentem. Dopytywał o nią. Przechowywał pamiątki. Ona też podobno kochała tylko jego, mimo że jednakowoż miała z mężem kilkoro dzieci.
Także romans z panią Kowalską skończył się dość burzliwie. Porzucona doktorowa próbowała odzyskać, bezskutecznie, uczucia poety. Niemniej, gdy Adama uwięziono, obie damy stanęły na wysokości zadania - biegały do więzienia z paczkami, prały mu koszule i wspierały finansowo. Pewnie mijając się w bramie więzienia wymieniały uwagi, w jakim nastroju jest dziś drogi Adalko.
Romanse krymskie
Mickiewicz jeszcze w okresie studiów wraz z kolegami zorganizował kółka kształcenia naukowego, niewinne w gruncie rzeczy, choć oczywiście bardzo patriotyczne, związki filaretów i filomatów. Stały się one podmiotem śledztwa dwa lata po ukończeniu przez niego studiów. Wszyscy członkowie zostają aresztowani. Odbywa się proces, zapadają surowe wyroki.
Mickiewicz, już wówczas uznany poeta, zostaje potraktowany ulgowo i zesłany do wskazanego przez siebie miejsca. Tam ma odpracować studia. Wybiera słoneczny Krym i znakomite odeskie gimnazjum klasyczne, w którym akurat jest wakat nauczycielski. Inni trafiali gorzej - powędrowali na Sybir czy, jak Zan, do twierdzy.
To dobre miejsce ma jednak swoje złe strony. Mickiewicz wpada w tryby carskiej machiny biurokratycznej, która może z nim robić, co chce. Przerzucać z miejsca na miejsce, wskazywać, co i z kim ma robić. Jest śledzony, inwigilowany, musi pisać podania, gdy chce gdzieś pojechać.
Przemieszcza się między Krymem, Petersburgiem a Moskwą. Pisze wiersze, poematy, sonety - staje się sławny i podziwiany w Polsce, Rosji, na Litwie. Wchodzi w kręgi najlepszego petersburskiego towarzystwa. Zaprzyjaźnia się z dekabrystami, z księżną Wołkońską, Puszkinem. I romansuje. Jak napisał o nim Tomasz Łubieński, autor znakomitej biografii poety, należał do mężczyzn, którzy nie odmawiali...
Na Krymie wdaje się w romans między innymi z piękną Karoliną z Rzewuskich Sobańską, agentką carską, która chyba naprawdę polubiła naszego poetę - na niego nie donosiła... W Moskwie wzdycha do malarki Karoliny Jaenisch. Chce się nawet żenić, ale rodzina panny nie wyraża zgody.
Poznaje Marię Szymanowską, bardzo ustosunkowaną pianistkę ze znanej rodziny frankistowskiej. Zaprzyjaźnia się z nią, staje się nieomal domownikiem. Czy łączył poetę z nią romans, nie wiemy, choć niektórzy biografowie sugerują, że tak. Szymanowska ma dwie córki: starszą Helenę, która została później żoną najbliższego przyjaciela Mickiewicza Franciszka Malewskiego, i młodszą Celinę, z którą poeta na razie ciągle się droczy, a za kilka lat ożeni.
Mimo że pobyt w Rosji nie jest zbyt uciążliwy, przyjęcie goni przyjęcie, a wycieczka wycieczkę, Mickiewicz cały czas usiłuje się z tej Rosji wydostać. On sam, jak i jego przyjaciele ślą do władz podanie za podaniem, by pozwolono poecie dla ratowania zdrowia jechać do Włoch.
Dostaje bezustannie odmowy. Aż wreszcie zgodę. Wyjeżdża. Odbywa klasyczną podróż, grand tour, jaką odbywała cała ówczesna arystokracja. Włochy - Szwajcaria - Niemcy.
Kobiety zamiast powstania
We Włoszech jest Mickiewicz przyjmowany w najpierwszych, jak to się wówczas mawiało, domach. Jest już poetą o europejskiej sławie. Autorem "Grażyny", "Konrada Wallenroda", "Sonetów krymskich". Ta podróż jest jego drugim uniwersytetem - czyta, zwiedza, chłonie i rozmawia. Zmienia się z poety w intelektualistę, myśliciela.
W Italii poznaje hrabiowską rodzinę Ankwiczów. Miłe wycieczki, obiady, poeta zaczyna adorować córkę domu Ewę Henriettę. Czy się zakochuje? Wątpliwe. Wydaje się, że ani on, ani panna. Niemniej występuje w roli starającego się i jest mile przyjmowany. Ma nadzieję na dobry ożenek. Ale gdy się deklaruje, dostaje czarną polewkę. Za wysokie progi...
Całą tę włoską sielankę zakłóca wybuch powstania listopadowego. Wieszcz narodowy powinien walczyć. Mickiewicz chce niby jechać do powstania. Jedzie. Długo. Zwiedzając po drodze, oglądając kaskady, podziwiając Rafaela. Dojeżdża. Ale nie do Polski - do Paryża. I znowu niby jedzie, jednak jakoś bez przekonania. Ciągle coś mu przeszkadza...
To ma wieźć broń, to chcą mu jakąś misję powierzyć. Może zatrzymują, by go ocalić? Nie wiemy. W końcu jednak rusza. Dojeżdża do Wielkiego Księstwa Poznańskiego - ale właśnie zamknięto granice tak szczelnie, że ani się przedostać. Próbuje, ale bez rezultatu. Czekając na zmianę sytuacji, wędruje po okolicznych dworach, wszędzie witany, fetowany. Spotyka się ze swoim bratem, rannym w powstaniu, i uwodzi kobiety. Wiele kobiet. Najważniejszą z nich była Konstancja Łubieńska, bardzo piękna, oczywiście mężatka, matka pięciorga dzieci, kobieta niewątpliwie z klasą. Konstancja zakochuje się, chce rzucać męża, z dużym trudem udaje się jej to wyperswadować. Jak ślicznie napisał o tym Łubieński: "Łubieńska chciała dla niego poświęcić wszystko, on nie miał nic dla niej do poświęcenia poza sobą. A siebie było mu trochę szkoda...".
Być może uciekając przed wielbicielkami, wraca Adam Mickiewicz do Paryża, po drodze zahaczając o Drezno, gdzie w przypływie natchnienia spłaca swój dług Polsce, pisząc "Dziady". Zaś Konstancja Łubieńska będzie jeszcze przez wiele lat słać do niego listy, będzie przyjeżdżać, próbować nawiązać zerwany romans. Będzie też przez całe życie poety udzielać mu wsparcia finansowego. Bezpośrednio i dyskretnie, przez wspólnych przyjaciół.
Po upadku powstania młody Rosjanin Chlustin, przyjaciel Adama, pisze do niego list, a w nim: "Żal mi pana, umrzeć tam byłoby pięknym losem, pana godnym". Kompleks powstania, tego, że nie wziął w nim udziału, wlecze się za poetą do końca życia. Podobnie jak większość emigrantów popowstaniowych rusza do Francji i osiedla się w Paryżu. Rzuca się w wir pracy politycznej. Pisze "Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego", pokrzepiające dzieło powszechnie wówczas czytane, w którym pojawia się koncepcja Polski jako narodu wybranego, a emigrantów jako pielgrzymów.
Pan Tadeusz i Celina
Zaraz po ukończeniu "Ksiąg" zaczyna pisać "Pana Tadeusza". Kropi go - jak to określał - szybko i kończy w 1834 r. Wbrew pozorom, ta polska epopeja nie spotkała się z życzliwym przyjęciem emigracji. Powszechnie uważano "Dziady" za rzecz znacznie wyższych lotów. Każdy wbijał jakąś szpilkę; Norwid na przykład napisał, że jedyną postacią serio w tym utworze jest Żyd. Ale tu trzeba dodać, że Norwid za Mickiewiczem nie przepadał.
W chwili ukończenia "Pana Tadeusza" Mickiewicz ma lat 36 i czas mu się żenić, ustatkować. Jak się mówiło wówczas - ustalić. Jego małżeństwo zaskakuje wszystkich.
Mickiewicz zwierza się, ot tak, gawędząc, z zamiarów matrymonialnych znajomemu z Wilna Stanisławowi Morawskiemu. Mówi, że gdyby Celina Szymanowska była wolna, ożeniłby się z nią. Morawski przekazuje wiadomość do Warszawy, gdzie mieszka Celina, a ta natychmiast rusza w drogę.
Pozycja życiowa Celiny zmieniła się diametralnie od czasów petersburskich. Jest teraz ubogą sierotą. Jej słynna i piękna matka, światowej sławy pianistka, zmarła nagle na cholerę. Nie zostawiła żadnych zasobów finansowych - żyła wszak z pracy rąk.
Kiedy matka umiera, opuszcza Celinę narzeczony Erazm Puchalski. Alina Witkowska w swojej książce poświęconej małżeństwu Mickiewiczów wysuwa sugestię, że Puchalski był gejem, a narzeczeństwo z Celiną miało być dla niego przykrywką i zarazem odskocznią do kariery. Liczył na protekcje ustosunkowanej teściowej. Jeśli Celina po zerwaniu zaręczyn zdawała sobie z tego sprawę, a raczej zdawała, najpewniej było jej podwójnie gorzko. Ubogie samotne panny w owym czasie nie miały łatwo. Tułały się po domach bogatych krewnych pozbawione nadziei na zmianę losu. Nic więc dziwnego, że gdy panna dowiaduje się, że słynny poeta byłby nie od tego, by się z nią ożenić, wsiada w karetę, dyliżans czy inną dryndę i mknie do Paryża.
Zdumiony Mickiewicz nie wie, co z tym fantem zrobić. Ot! Tak sobie coś powiedział. Ale panna jest piękna, podoba mu się, a panny uwieść się nie da czy po prostu nie wypada. Podoba mu się też jej zdecydowanie. I bierze ślub. Polski Paryż jest wstrząśnięty tym niesłychanym szalonym mariażem.
Najpierw jest proste domowe szczęście. Szybko na świat zaczynają przychodzić dzieci, Marynia, potem Władzio, a potem jeszcze czworo. Zaprzątają one uwagę poety bez reszty - późne ojcostwo absorbuje. Listy do przyjaciół pełne są opowieści o pierwszych zębach, urodzie i inteligencji dzieci.
Mickiewiczowie hodują w domu różne zwierzęta, psy, koty, nawet srokę. Idylla. Nie do końca. Przede wszystkim dręczą ich kłopoty finansowe. To niełatwe dla poety utrzymać gromadę dzieci, żonę, psa i kota. Nie wspominając już o sroce! Zaczyna się nieustanne borykanie z losem, starania o pracę, o wydania czy wznowienia książek, pożyczanie pieniędzy od znajomych, zasiłki od przyjaciół i rodziny. Ciężki los dla poety. A równocześnie, gdy tylko w domu Mickiewiczów pojawiają się jakieś pieniądze, hojnie, na tyle, na ile może, wspiera emigrantów, zarówno przyjaciół, jak i zupełnie mu nieznanych, a w potrzebie. Praca poetycka kompletnie zamiera. W tych warunkach nie da się pisać poezji. Jak być wieszczem, gdy trzeba płacić rachunki, a pieniędzy nie ma? Gdy trzeba zwolnić służącą, zastawić ostatnie cenne rzeczy? Nie da się i już. Mickiewicz, by zarobić, pisze przypadkowe artykuły, usiłuje pisać sztuki teatralne, jakąś "Historię Polski" nigdy nieukończoną. Tego znoju codziennego nie wytrzymuje psychika młodziutkiej i nieprzygotowanej do takiego losu żony. Po urodzeniu drugiego dziecka zaczyna chorować i to chorować psychicznie. Chodzi dziwacznie ubrana, ma manię wielkości, wydaje jej się, że zbawi Polskę, że jest Matką Boską. Ma ataki szału.
Towiański i femme fatale
A Mickiewicz? Nie może pisać, czuje się winny, ucieka, ucieka w mistykę. I kiedy w Paryżu pojawia się Andrzej Towiański, który twierdzi, że doznał objawienia, poeta mu uwierzy i stanie się jego gorliwym wyznawcą. A uwierzy mu dlatego, że Towiański uleczył Celinę. Jak to zrobił, do dziś dnia nie wiadomo. Zjawił się w domu poety, namówił go, by odebrał żonę ze szpitala, jak wtedy mówiono, domu zdrowia, powiedział jej coś do ucha i Celina ozdrowiała. Cud.
Poeta uwierzył. Jak mógł nie uwierzyć? Oddał się mistrzowi bez reszty. Do tego stopnia, że dla sprawy towianizmu traci tak ważną dla emigracji, dla siebie i dla bytu materialnego rodziny Katedrę Literatury Słowiańskiej w College de France. Budzi nieufność władz. Odchodzi od katolicyzmu. Usiłuje dla sprawy towianizmu zjednać bez skutku papieża, emigrację, wszystkich wokół. Popada w mistycyzm, robi wrażenie szalonego. Z poręczenia Towiańskiego przybywa do domu Mickiewiczów Ksawera Deybel. Ma za zadanie pomagać wciąż słabującej Celinie w opiece nad dziećmi. Celina też należy do koła, jest żarliwą wyznawczynią mistrza.
Ksawera ma lat 22 i pochodzi z Wilna. Początkowo panie się przyjaźnią, później coś się psuje. Ksawera jest prawdziwą femme fatale. Mieszka i żyje kolejno z kilkoma braćmi. Staje się przyczyną konfliktów, a nawet bójek.
Co łączyło ją z Mickiewiczem? Nie wiemy. Dzieci poety nienawidziły jej do tego stopnia, że wzmianki o niej zostały w korespondencji zamazane. Większość badaczy uważa, że poeta był nie tylko jej kochankiem, ale też ojcem co najmniej jednego lub dwojga z jej dzieci. Cała historia z Ksawerą budziła ogólne zgorszenie, nic bardziej niż ona nie zaszkodziło reputacji towiańczyków. W końcu Ksawera zostaje wydana za mąż za inwigilującego koło towiańczyków komisarza francuskiej policji, który z miłości do Ksawery przystąpił do sprawy.
Legiony dwa i śmierci dwie
W 1848 r., roku Wiosny Ludów, przyjeżdża Mickiewicz do Rzymu, by wyjaśnić sprawę, czyli misję Towiańskiego, papieżowi, ma nadzieję na pojednanie. Nie wyrzeka się jednak sprawy ani mistrza, więc do pojednania nie dochodzi. Zawirowania polityczne sprawiają, że staje na czele Legionu Polskiego, który rusza ni mniej, ni więcej, aby oswobodzić Polskę. Poeta układa dla Legionu manifest ideowy "Skład zasad", utwór głoszący równość, wolność i braterstwo. Dla wszystkich: kobiet, włościan i Żydów. Rzecz w owym czasie zupełnie niesłychana. Sam legion początkowo składa się z 11 ludzi, w tym ośmiu malarzy i jednego garbusa.
Powoli jednak pojawiają się ochotnicy. Wkrótce jest już ich kilkuset. Później ponad półtora tysiąca. Poeta przekazuje dowództwo legionu wojskowym i udaje się do Paryża. Legion przetrwał półtora roku. Nie odniósł żadnych poważnych zwycięstw, ale miał znaczenie zarówno moralne, jak i propagandowe dla sprawy polskiej.
A Mickiewicz? Mickiewicz rzucił się w wir innych wyzwań. Zaczął wydawać gazetę "Tribune des Peuples". Dobrą gazetę. Nowoczesną i postępową. Taka gazeta oczywiście nie miała szans przetrwać. Szybko została zawieszona. Wraca więc Mickiewicz w domowe pielesze. Rodzi się jego ostatnie dziecko, syn Józio. Odpoczywa. Rodzina muzykuje, odbywają się spotkania towarzyskie. Spokojne mieszczańskie skromne życie. Podejmuje pracę bibliotekarza w Bibliotece Arsenału. Dumny poeta Adam Mickiewicz staje się skromnym bibliotekarzem. Obsługuje klientów. Trzeba. Żona, dzieci, te sprawy.
Wybucha wojna krymska. Rosja walczy z Turcją. Nowe nadzieje dla Polski. Do wojsk tureckich przyłączają się polscy ochotnicy. Mickiewicz jednak na razie nie może wyjechać. Celina Mickiewiczowa jest śmiertelnie chora. Spędzają razem ostatnie dni jej życia, wspominając, co było dobre, co złe. W 1855 r. Celina umiera. Kilka miesięcy później Adam Mickiewicz decyduje się jechać do Turcji, by swoim autorytetem wesprzeć sprawę polską. Ma zamiar znowu utworzyć Legion. Tym razem Legion Żydowski. Wszak raz już mu się udało.
Warunki polowe panujące w obozie nie służą poecie, brak higieny, żołnierskie jadło, wysokie temperatury. Cierpi na dolegliwości żołądkowe. Zjada bigos z nieświeżym salami. Choruje. Potem znowu czuje się lepiej i nagle ostry atak choroby, konwulsje, mdłości, utrata przytomności.
W ciągu kilku godzin w nocy z 25 na 26 listopada 1855 r. Adam Mickiewicz umiera. Na co? Sugerowano cholerę, zatrucie pokarmowe, wylew, a nawet truciznę. Tak naprawdę nie wiadomo. Oczywiście jest czarna legenda śmierci poety otrutego przez wrogów politycznych. Ale zostawmy ją na boku, bo mało ona wiarygodna. Zastanówmy się, jaki był Adam Mickiewicz? Jaki obraz jego osoby wyłania się biografii i wspomnień?
Wielkim poetą był
Adam Mickiewicz był porządnym facetem - tak byśmy dziś chyba o nim powiedzieli. Kochał dzieci, zwierzęta, kobiety. Żonę też kochał, choć ją zdradzał. Ale mężem był lojalnym - na dobre i złe. Pomagał przyjaciołom. Był skromny.
Skromny narodowy wieszcz to rzadkość. Chodził byle jak ubrany, do końca życia jadł potrawy kuchni polskiej i żydowskiej. Był trochę konserwatywny, łatwo się zapalał i kochał ojczyznę uczuciem największym i najszczerszym. Kochał, ale nie chciał dla niej umierać. Ale to chyba dobrze, bo przecież był naprawdę wielkim poetą...






poniedziałek, 23 maja 2016

Konopnicka - niewiasta kochliwa





 




Maria Konopnicka, niewiasta kochliwa...

Znamy wszyscy twarz Marii Konopnickiej.
Na zdjęciach zdobiących nieomal każdą klasę szkolną, widać poczciwą damę w średnim wieku z zadartym nosem i w śmiesznych na nim binoklach. Znamy też jej wierszyki, proste i dźwięczne, o niezbyt wyszukanych rymach, ale jakoś, przez tę prostotę być może  trafiające do serca. Czytaliśmy Naszą Szkapę i wiemy, że  poetka pochylała się nad losem człowieka prostego, że napisała W piwnicznej izbie i o Janku, co psom szył buty.
Pamiętamy Sierotkę Marysie i Koszałka Opałka. Czasami ktoś skojarzy, że jest ona  autorką patriotycznej Roty.
Jednym słowem okaz przyzwoitości  i wzór do naśladowania.
Skąd do damy, tak zacnej z pozoru, miano niewiasty  kochliwej?
A jednak. Maria Konopnicka, tak wydawałoby się nam znana, była  kobietą z krwi i kości, o dość zawikłanym  życiu osobistym kryjącym niejedną  niespodziankę. Jaka była prywatnie ta najwybitniejsza polska poetka doby pozytywizmu?
Zacznijmy może od początku.
Maria Konopnicka przyszła na świat w rodzinie urzędnika sądowego Józefa Wasiłowskiego. Kiedy udało się odnaleźć jej metrykę okazało się, że fakt ten miał miejsce w roku 1842 a nie jak podawała poetka, a za nią biografie i podręczniki, w roku 1846.
Wiek fałszowała nawet w listach do Elizy Orzeszkowej, która będąc jej koleżanką szkolną znała go dobrze..
Przyjaźń z Elizą Orzeszkową została zawarta na pensji sióstr Sakramentek w Warszawie. Spotkanie z Elizą, wówczas jeszcze Pawłowską, było w życiu Konopnickiej zdarzeniem równie ważnym jak szczęśliwym. Przez całe dorosłe życie mogła liczyć na przyjaźń, wsparcie i poparcie dawnej koleżanki. Przykład Orzeszkowej, jej sukcesów literackich był zapewne bodźcem, który skłonił przyszłą poetkę do ruszenia w świat i zmierzenia się z nim.
Ale po kolei.
Najpierw, po ukończeniu pensji, w roku 1862 panna Wasiłowska wychodzi za maż za Jarosława Konopnickiego, młodego ziemianina, gospodarującego na niedużym folwarczku. Małżeństwo początkowo było szczęśliwe, Maria nazywa czule swego męża aniołem wąsatym. Konopnicki człowiek przyzwoity, dobry pan dla swoich poddanych jest jednak bardzo towarzyski. Stosunki towarzyskie najpierw bawią młodziutką Marię, potem zaczynają ją stopniowo nużyć. Rok po roku, przychodzą na świat dzieci. W sumie ośmioro, z czego dwoje umiera w dzieciństwie. Mija pierwsze zauroczenie mężem, życie zaczyna być ciężkie – gospodarstwo, dzieci, wiecznie nieobecny mąż. Już nie tak idealny jak ongiś w oczach młodej naiwnej dziewczyny.
Jarosław powoli traci uczucia żony.
 W domu teść, bracia męża z pretensjami do majątku, którym
 niezbyt fortunnie gospodarzy jako najstarszy Jarosław 
Brak pieniędzy. Rodzinne konflikty.
W tym kotle życia codziennego Maria zaczyna pisać wiersze, przypadłość w owym czasie dość popularna. Ale jej wierszyki podobają się powszechnie, są po prostu dobre. Młoda kobieta wyobcowana trochę ze swojego środowiska  odnajduje w poezji, lekturach ucieczkę. Jak pisze do swej przyjaciółki Elizy – Rosnę !

 I nie jest to przesadą – Maria pisze coraz lepsze wiersze i czyta książki najwybitniejszych intelektualistów epoki,  klasyków literatury polskiej i światowej, z bogatego księgozbioru, szczęśliwym jakimś trafem, odnalezionego na strychu mężowskiego dworu. Wyrasta ponad swoje środowisko. Ucieka z gwarnego, pełnego domowników i gości domu, wędruje po łąkach i lasach. Taką ją zapamiętała ludność miejscowa – maszerującą gdzieś po polach z gromadką dzieci.
 W prasie znajduje wiadomości o sukcesach literackich starszej koleżanki z pensji, Elizy. Budzi się w niej powoli myśl, że i ona od życia chciałaby czegoś więcej. Szare życie na dalekiej prowincji– czy na to jest skazana po kres swoich dni?
 Drogą ucieczki staje się  poezja. Odważa się i wysyła wiersze do gazety wydawanej w pobliskim Kaliszu.
Drukują, chwalą, przekracza magiczny próg debiutu.
Wyjeżdża do Szczawnicy, wchodzącego wówczas w modę kurortu,
 tam powstaje seria pieśni zatytułowana ,, W górach,,
 Maria wydaje je pod męskim pseudonimem – Marko.
 Następny utwór,, Romans  wiosenny,, ukazuje się już pod jej nazwiskiem i to w prasie stołecznej, w najpoczytniejszym wówczas piśmie dla kobiet ,w ,,Bluszczu,,.
 Tak rozpoczyna się prawdziwa  kariera literacka. Litwos czyli sam wielki i popularny Henryk Sienkiewicz w Listach z Ameryki pisze kilka pochlebnych słów o młodej autorce. Gdzie może popiera ją Eliza Orzeszkowa.

W Marii  dojrzewa decyzja by  tak  jak Eliza wydostać się prowincjonalnego światka. Myśl szalenie odważna jak na matkę sześciorga dzieci, w owej epoce gdy rozwód był skandalem. Ale przecież Eliza rozstała się mężem. A Maria jest kobietą odważną, i bynajmniej nie czułostkową. Umie zadbać zarówno o siebie jak i swoich bliskich.
Mówi się, że kobieta nigdy nie odchodzi w pustkę. Plotka głosiła, ze pierwszym przedmiotem uczuć poetki był guwerner jej synów Konstanty Krynicki,ktory pojawił się w mająteczku Konopnickich gdzieś koło roku 1872. Młodszy  od niej, trochę socjalista zawrócił  30 letniej wówczas poetce w głowie. Listy Marii do Konstantego spłonęły w powstaniu warszawskim. Jeden z badaczy napisał o nich – bardzo cieple w tonie.
 Romans znamy więc tylko z pogłosek i plotek. Konstanty Krynicki jest przez wiele lat stale obecny w życiu Marii. On też był tą osobą, która wyszukała jej pierwsze warszawskie mieszkanie – na Starówce, gdy Maria ostatecznie decyduje się odejść od męża i spróbować życia na własną rękę. Do przyjaciół  pisze później, że przeprowadziła się do Warszawy, do mieszkania ojca, by ułatwić dzieciom edukację. Nauka dzieci była argumentem ważkim, ale Maria nie zamieszkała ani na moment u ojca, który zresztą już w tym czasie nie przebywał w Warszawie.
 Nie było jej łatwo. Nakarmić, ubrać i utrzymać sześcioro dzieci. Z pieniędzmi było tak  krucho, że ciągle o nie zabiegała, brała co się dało na kredyt, zastawiała dobytek w lombardach.
Aby zarobić trochę grosza Maria zaczyna dawać prywatne lekcje. Biega po mieście w lichym paltociku udzielając korepetycji.
Twórczość literacka, co raz to lepsza i lepsza też  pozwala  zarobić trochę pieniedzy Maria pisze wiersze, nowele. Wydaje je chętnie przyjaciółka, Eliza, która w owym czasie zakłada własne wydawnictwo. Później znany warszawski wydawca Lewental powierza Konopnickiej redakcje pierwszej postępowej gazety przeznaczonej dla kobiet –Świtu, co zapewnia poetce stałe dochody i okres względnego dobrobytu.

Romanse. Współcześni łączyli jej nazwisko z kilkoma mężczyznami. Krzywicki napisał o niej ,,Konopnicka– niewiasta mocno kochliwa;
Kim wiec byli owi mężczyźni poza wymienionym już Konstantym Krynickim?

 Plotka łączyła ją też z zakochanym w niej żmudzinem Erazmem Iwanowskim, piszącym później obszernie o swojej z Marią przyjaźni i rozstaniu z nią.
Umiała się Maria podobać i była postrzegana jako osoba pełna wdzięku i bardzo, bardzo miła. Intelekt, żywość, zdobywały dla niej serca meżczyzn. Na tle nijakich panien, dziewiętnastowieczna popularna piosenka mówiła przecież – ,,różnica jest po prostu płynna pomiędzy panną tą i tą,, Maria stanowiła wyzwanie, pokusę i obietnicę. Była partnerką interesującą i wartą zachodu.
 Samotna, piękna i poetka.
 Orzeszkowa pisała w jednym z listow,,Konopnicka. cieszy się tam popularnością ogromną nie tylko jako pisarka, lecz jako kobieta. uchodzi podobno powszechnie za genialną poetkę i jedną z najpiękniejszych kobiet towarzystwa. Przeznaczenie dziwne. Do 30 lat siedziała na wsi, nieznana, prawie uboga, kłopotana gospodarstwem i dziećmi, w latach 40 wykierowała się na genialną, światową i piękną kobietę.,,
 Miała powodzenie u mężczyzn znacznie młodszych. Zarówno Krynicki jak i Iwanowski byli  od niej młodsi, byli też korepetytorami jej synów. Podobnie rzecz się miała z Janem Gadomskim,  dziennkarzem, młodszym  od niej o lat, bagatela, 17. W Warszawie, wszędzie tam gdzie pojawia się nazwisko Marii, pojawia się nazwisko Gadomskiego. Razem pracują i prowadzą Świt, razem bywają w towarzystwie. Gadomski często jest rzecznikiem spraw Konopnickiej, a ona jego. Gdy Maria ustępuje z redakcji Świtu, Jan solidaryzując się z nią też odchodzi. Ówczesna prasa tak pisała o tym wydarzeniu,, ..z dniem dzisiejszym ...opuszcza kierunek redakcji pani Konopnicka, znana poetka, również ustępuje z redakcji pomocnik jej redakcyjny p. Jan Gadomski,,
Pojawiały się nawet plotki o dziecku nieślubnym. Nic nam jednak ich  nie potwierdza.
Powoli przychodzi sława, a wraz z nią względny dostatek. Dzieci rosną i usamodzielniają się szybko. W latach późniejszych nieraz to one wspomagają sławną matkę, ktorej kłopoty finansowe nie opuszczały do końca życia. 
Konstanty Krynicki żeni się. Maria utrzymuje przyjacielskie kontakty z nim i jego rodziną. Również Jan Gadomski  znajduje żonę, bogatą karliczkę  pannę Dąbską. Jak po ślubie układają się jego stosunki z Marią,  nie wiemy. W 1906 roku Jan Gadomski zostaje zamordowany. Wdaje się w utarczkę z wydrwigroszami, którzy naszli mieszkanie jego teściów. Podczas kłótni napastnicy wyciągają broń i padają strzały. Gadomski zostaje ciężko ranny i po kilu dniach umiera. Maria pisze wówczas listy w których go z  wspomina jako człowieka prawego i dużego rozumu.
W 1889 dotyka rodzinę Konopnickich ale przede wszystkim sama poetkę skandal, która bardzo zaważył na jej przyszłym życiu.  Najmłodsza córka poetki siedemnastoletnia Helena popełnia w zaprzyjaźnionych domach cały szereg kradzieży, a po zdemaskowaniu  finguje samobojstwo. Odbywa się głośny proces, na którym zeznają przeciw jej córce znajomi domu, ludzie szanowani i poważni. Sprawę opisują gazety.
Maria Konopnicka ucieka. Po prostu. Wyjeżdża z Warszawy. Nie chce Heleny znać, wyrzeka się jej. Nigdy aż do śmierci nie nawiązała z nią kontaktu.
Poetka, przywalona brzemieniem wstydu rusza w świat. Odtąd będzie zmieniać miejsce pobytu w sposób właściwie chorobliwy. Przez prawie lat dwadzieścia nigdzie nie zagrzeje dłużej miejsca, tydzień, miesiąc, dwa, i mknie gdzieś dalej. W podróżach tych towarzyszy jej przyjaciółka Maria  Dulebianka. Panie są właściwie nie rozłączne. Dulębianka, świetnie się zapowiadająca malarka dla Marii rezygnuje z kariery. Maluje tylko dla chleba, by zarobić na podróże. Przyjaciółki włóczą się po całej Europie. Miedzy innymi zatrzymują się na czas jakiś w austriackim Grazu. Tam zaprzyjaźnia się Konopnicka z prof. Ludwikiem Gumplowiczem i jego rodziną. Syn Gumplowcza, jak pisze w liście do przyjaciela, jego ojciec ,,Maksymilian, 30letni dzieciak zadurzył się w starej babie Konopnickiej, i gniewa się na rodziców, że mu nie pozwalają ,,żenic się z nią,,
Konopnicka ma wtedy lat 55.Młody Maks Gumplowicz, świetnie się zapowiadający filozof, po prostu dla niej wariuje. Prześladuje ją swymi uczuciami, domaga się od ojca by poparł jego starania, a gdy ten odmawia, Maksymilian popełnia samobójstwo pod hotelem w którym zatrzymała się poetka.
Maria w swojej korespondencji ani się zająknęła o tej tragedii.
W  roku 1902 roku odbywa się wielki jubileusz poetki. Wdzięczni rodacy, taka była wówczas moda, ofiarowują jej dworek z Żarnowcu. Przebywa w nim trochę w miesiącach letnich ale niezbyt długo. Coś ją gna w świat dalej. Znowu razem z Dulębianką wyjeżdżają. To tu to tam. Poetka chora, zmęczona, bez pieniędzy gnana jakimś jaskółczym niepokojem zmienia kraje, miasta, hotele. Ucieka. Przed czym? Goni? Co?
Nie wiemy. Zawsze przy jej boku wierna przyjaciółka.
W 1907 roku odbywa się ogólnopolski zjazd kobiet. Są to początki ruchu feministycznego, który do Polski dociera dość późno. Maria Konopnicka zostaje przewodniczącą tego zjazdu. Dulębianka, żywo się włączająca w sprawy równouprawnienia kobiet wygłasza prelekcje, w czasie której zostaje wyklaskana i wyszydzona. W ramach protestu Konopnicka opuszcza zjazd. Podobno przyczyną takiej reakcji publiczności były plotki na temat stosunków łączących prelegentkę z przewodniczącą.
Obie panie opuszczają Warszawę i ruszają dalej, znowu podróżując z miejsca na miejsce. Konopnicka zaczyna chorować na serce. W celu ratowania zdrowia udaje się do Lwowa, do sanatorium. Tam 8 października o godz. 9 rano umiera.

Takie było w wielkim skrócie życie Marii Konopnickiej

Wiemy niewiele, domyślać się możemy wiele. Ale jedno jest pewne. Nie była to poczciwą, nudną ciocią składającą takież poczciwe wierszyki. Była to kobieta odważna i namiętna. Umiejąca walczyć o swoje, wyrastajaca ponad epoke, niemieszcząca się w niej.