Opera viva
Rok
1589. Na dworze francuskim pojawia się widelec.
Rok
1600 – zostaje skomponowana pierwsza opera – Euridice.
Oba wydarzenia tak odmienne, były elementami rodzącej się właśnie kultury
dworskiej. W tym samym mniej więcej
czasie Baltazar Castiglione napisał słynnego Dworzanina, pierwszy
poradnik uczący tego, co wypada, co jest - jak byśmy dziś powiedzieli – trendy.
I opera, twór podobnie jak dobre maniery sztuczna, stała się modna.
Była
czymś sztucznym, bo w przeciwieństwie
do symfonii czy koncertu nie rozwijała się w czasie, ale została wymyślona
w XVI w. we Florencji. Zebrało się wówczas kilku ówczesnych intelektualistów
(miedzy innymi Vincenzo Galilei, ojciec Galileusza i Jacopo Peri, późniejszy
autor pierwszej opery) i zaczęło przy winie gawędzić o teatrze greckim, który
był ponoć śpiewany i pełen recytatywów.
Grupka
ta, nazywana Cameratą, postanowiła
odtworzyć taki rodzaj śpiewanego i recytowanego utworu.
Peri
wziął się do roboty i szybko, bo już w r. 1597, napisał operę Dafne, która niestety zaginęła, a potem
w r. 1600 Euridice, pierwszą znaną
operę, dość jednak jeszcze kiepską.
Minęła
zaledwie dekada, gdy do mitu o Orfeuszu i Eurydyce sięgnął Claudio Monteverdi,
muzyk na dworze Gonzagów i skomponował L’Orfeo,
a później Koronację Poppei, opery
znane i grane do dziś.
Po
krwawej walce o władzę i tytułowej
koronacji Poppea i Neron zostają sami na scenie i śpiewają na zakończenie opery
duet miłosny – jeden z najpiękniejszych w historii muzyki. Robi tym większe
wrażenie, że przez całą operę wydawali się bezwzględni, wyrachowani i
pozbawieni uczuć.
No
a potem to już poszło. Opera chwyciła i zachwyciła. Przede wszystkim bogactwem formy.
Jak napisał jeden z krytyków, jej twórcy mieli bogatszą scenerię, maszynerie i
fajerwerki niż powinni. A skoro mieli, to się tym bawili i bawili publiczność
łaknącą jak zawsze igrzysk.
Każde
szanujące się miasto miało swoją scenę operową, podobnie każdy większy dwór czy
rezydencja. Kompozytorzy i libreciści pisali gigantyczne ilości oper, dziś już
zaginionych czy zapomnianych.
Zapotrzebowanie było ogromne, ponieważ sztuki
w teatrach i operach zmieniano właściwie codziennie.
Widzów
starczało zaledwie na kilka przestawień i gdy spektakl szedł dwa czy trzy razy z
rzędu to był już sukces. Stąd też brała się stała pogoń za nowościami i
atrakcjami, które miały za zadanie przyciągnięcie publiki. Na scenę wprowadzano
zwierzęta i to nawet tak duże jak wielbłądy, krew ze świńskich pęcherzy lała
się obficie a w powietrze strzelały fajerwerki powodując niekiedy pożary.
Opery nierzadko klejono z napisanych wcześniej
arii, niekoniecznie zresztą własnych. Plagiaty były na porządku dziennym,
podobnie jak podwykonawcy komponujący mniej ważne fragmenty.
Tu
anegdota:
Bellini i Donizetti, wielcy
przyjaciele, zarzucali sobie nawzajem, że jeden drugiemu ukradł finał
najnowszej opery. I jeden, i drugi obstawał przy swoim pierwszeństwie
skomponowania finału, obaj też przysięgali, że na oczy nie widzieli partytury
przyjaciela. Rozeszli się w gniewie. Wkrótce potem Bellini otrzymał następującą
wiadomość od Donizettiego: "Spodziewam się, że tymczasem uświadomiłeś
sobie, iż obydwaj zapożyczyliśmy finał u Webera".
I druga, przy okazji, o Donizettim:
Który był niezwykle płodnym kompozytorem oper, a w
dodatku komponował bardzo szybko (opera "Don Pasquale" powstała
zaledwie w ciągu kilku dni). Gdy powiedziano mu, że Rossini na skomponowane
opery "Cyrulik Sewilski" potrzebował "aż" dwóch tygodni,
Dionizetti rzekł: - To mnie wcale nie dziwi. Rossini jest taki leniwy...
Ale ad rem.
Teatr
był w ówczesnych czasach zupełnie innym przybytkiem niż obecnie i inne w nim
panowały obyczaje.
W
Londynie, którego życie muzyczne na wiele lat zdominowała twórczość Haendla, Opera
Haymarket była miejscem spotkań wszystkich, którzy się liczyli, należało w niej,
podobnie jak dziś, bywać. A skoro należało bywać i być widzianym, to nigdy nie
gaszono w niej świateł. Loże wynajmowano niekiedy nawet na lata (a kosztowały bez
mała fortunę) i urządzano je własnym sumptem jak salony, tapetowano, dekorowano
wykwintnymi tkaninami, meblami, poduszkami. Gdy przedstawienie nudziło,
zaciągano firanki i grano w karty lub oddawano się grzesznym rozrywkom z
przyprowadzonymi na spektakl damami lub z tak zwanymi orange girls - dziewczętami,
które sprzedawały w teatrze pomarańcze a czasem i siebie. Pomarańcze, zwłaszcza
te lekko nadpsute, przydawały się także do rzucania w wykonawców, którzy się
nie podobali. Ciskano też zgniłymi jabłkami lub kartoflami, zresztą wszystkim
co nawinęło się pod rękę.
Gdy
zaś prima donna czy primo uomo przypadli publice do gustu, na scenę padały mieszki
pełne pieniędzy, złote pierścienie czy bransolety.
W
teatrach jedzono i pito. Głośno gadano. Szczekały ulubione psy, modne wówczas buldożki
czy bonończyki.
Wykonawcy
stawali na scenie i śpiewali, co tam mieli do
odśpiewania,
wykonując kilka stereotypowych ruchów. O żadnej grze aktorskiej nawet nie było
mowy. Pojęcie kostiumu też nie istniało. Kiedy na scenie pojawiał się ktoś
ciekawy, kastrat czy primadonna, odsuwano firanki brano do ręki jednookie
perspektywy i głośno komentowano akcję.
Kastrat
Senesino w czasie gdy słynna Cuzzoni śpiewała, zjadał pomarańcze lub wymieniał
uwagi z suflerem. Cuzzoni zaś, gdy śpiewał Senesino, uwodziła swoich
wielbicieli strzelając do nich oczami zza wachlarza.
Georg
Friedrich Haendel syn cyrulika przybyły do Londynu po sukcesach w Wenecji, Rzymie
i Saksonii, szybko zrozumiał, że opera to świetny interes i stał się
kompozytorem – antreprenerem czyli po prostu przedsiębiorcą teatralnym.
Zainicjował
powołanie do życia Royale Academy of Music. W jej skład wchodziło kilkunastu
arystokratów na czele z księciem Newcastle, którzy wyłożyli z własnych kieszeni
40 tysięcy funtów i wypuścili jeszcze 1000 akcji po funcie. Kupiecka Anglia umiała
myśleć biznesowo. Uznano, że tym co przyczyni się najlepiej do rozwoju opery
czyli biznesu będą gwiazdy, więc aż 35 tys. funtów z budżetu opery wydano na
gaże
śpiewaków.
Zaangażowano najlepszych - właśnie wspomnianą wyżej Cuzzoni i Senesina.
Kiedy
ich sława zaczynała przygasać, Haendel sprowadził Faustynę Bordoni, największą
divę epoki.
Spotkanie
na scenie obu śpiewaczek było oczekiwane jak starcie bokserskie czy wyścigi
koni lub psów. Cały Londyn zebrał się tego dnia w teatrze by obserwować. I się nie zawiódł – panie pośpiewały
chwilę… a potem rzuciły się na siebie i kotłowały się na scenie zachęcane okrzykami
publiczności. Cuzzoni udało się nawet ku radości widowni zedrzeć z Bordoni
suknię nieomal do pępka. Haendel zaś nie rozdzielił walczących dam, tylko
zszedł do orkiestry i na bieżąco im akompaniował (na klawesynie!).
Widzowie
wychodzili z teatru zadowoleni – mieli spektakl, choć opery nie dośpiewano do końca.
Primadonny
były warte swoich gaż - dostarczały rozrywki.
Tymczasem
we Włoszech najbardziej wziętym kompozytorem stał się niezwykle płodny Alessandro Scarlatti,
autor ponad stu oper. To właśnie on stworzył arię da capo, w której
śpiewakom akompaniowały smyczki i można było ją ku uciesze publiczności
powtarzać po wielokroć. Wymyślił też nowy rodzaj uwertury, która potem przerodziła
się w klasyczną symfonię.
Librecistą
epoki był Pietro Metastasio, autor ponad 100 oper. Jego libretta wykorzystali między
innymi Vivaldi, Haendel, Mozart. On też stworzył nowy gatunek opery - opera seria.
Uznał, że dość sztuczek, sztuczki się znudziły. Czas na coś w rodzaju psychologii.
Akcja oper, jak sama nazwa wskazuje, była serio, często rozgrywała się w
Arkadii, a jej bohaterami byli bogowie przeżywający dramaty, dylematy, intrygi
i miłości.
Częste zmiany tożsamości, przebieranki, tak
lubiane przez publikę, dodawały spektaklom pikanterii i urozmaicenia. Kiedy z
kolei i ta formuła się wyczerpała, wymyślono operę buffa Wywodziła się ona z tzw. intermezzi
– zabawnych scenek granych przy spuszczonej kurtynie, w czasie gdy zmieniano
dekoracje. Scenki te tak spodobały się widzom, że stawały się coraz dłuższe i
dłuższe, aż powstały z nich osobne przedstawienia. Bohaterami oper buffa byli przeważnie wieśniacy, a
szlachta stanowiła obiekt żartów.
O ile w operze serio podstawą był śpiew, tu
większą rolę odgrywało aktorstwo, i to aktorstwo komiczne.
We
Francji „na poważnie” opera pojawiła się dopiero z kardynałem Mazarinem*,
Włochem znanym chyba każdemu dzięki powieści Aleksandra Dumasa. Mazarin po śmierci
króla Ludwika XIII został najbliższym powiernikiem, zausznikiem i doradcą królowej
regentki Anny Austriaczki. Aby ją zabawić sprowadził do Francji operę, oczywiście
włoską. Był to Orfeusz Rossiego.
Spektakl trwał aż sześć godzin ku zachwytowi
publiczności, choć pewnie jakaś jej część przysypiała. Nie spał jednak na pewno dziewięcioletni następca
tronu, przyszły król Francji Ludwik XIV. Przedstawienie wywarło na nim takie
wrażenie, że opera będzie mu odtąd towarzyszyła bezustannie. Kiedy zostanie
władcą, nawet posiłki będzie niekiedy jadał na scenie, zwyczajowo po drugim
akcie – dwie zupy, dziczyzna, desery, no i owoce, których pestkami będzie pluł
pod nogi tancerek pląsających wokół stoły tancerek.
Ludwik
XIV założył Akademię Muzyczną, finansował spektakle, druk partytur i oczywiście
gaże śpiewaków. Na czele nowopowstałej Akademii stanął Włoch Jean-Baptiste Lully,
który jako pierwszy wprowadził do opery wstawki baletowe.
Król do tego stopnia lubił balety, że niekiedy
tańczył na scenie wraz z baletnicami odziany w różowe przejrzyste trykoty.
Miłość „Króla Słońce” do sztuki nie miała granic, corps de balet odbywał próby nawet w jego sypialni - tak narodziły się
tzw. różowe baleciki.
Opera
bowiem była miejscem, skąd brało się kochanki i pozostała takim miejscem
jeszcze przez długie lata. Gaże wypłacane w teatrze były miłym dodatkiem do
apanaży, jakie swoim kochankom zapewniali protektorzy a śpiewaczki czy tancerki
były czymś tylko trochę szacowniejszym niż kurtyzany.
Scena
miała jednak tę wielką zaletę, że chroniła przed policją obyczajową.
Libretta
do oper Lullego piszą Molier i La
Fontaine a później J. J. Rousseau.
Lully
usuwa też ze sceny kastratów. Kastraci pojawili się w operze po roku 1588,
kiedy to papież Sykstus V zakazał kobietom występów na scenie. Zastąpili je
kastraci, których w owych czasach zaczęto masowo produkować. Po prostu łapano
młodych obdarzonych głosem chłopców i im to i owo obcinano. Lub sami rodzice to
czynili zapewniając dziecku i reszcie rodziny przy okazji dobrobyt.
Kastraci
obdarzeni męskimi płucami i damskim głosem byli czymś nadzwyczajnym, genialnym
instrumentem muzycznym.
Cieszyli
się niezwykłym uwielbieniem publiczności, szczególnie dam. Budzili erotyczne
dreszcze, podniecali swoją odmiennością. No i wspaniale śpiewali. Byli też wspaniale
wynagradzani. Jeden z najsłynniejszych kastratów Caffarelli, gdy skończył
karierę osiadł w Księstwie Santo Dorato nad Zatoką Neapolitańską, które to
księstwo po prostu sobie kupił wraz z tytułem. Ponieważ zaś książecy zamek mu
nie przypadł do gustu, zburzył go i na jego miejsce wzniósł nowy. Po jego śmierci
siostrzeniec odziedziczył tytuł, zamek,
klejnoty warte fortunę i roczną rentę w wysokości czternastu tysięcy dukatów. .
Lully
przez wiele lat rządził niepodzielnie francuską operą. Skomponował szereg
oryginalnych oper, najwybitniejsze z nich to Alcesta i Tezeusz. Gdy
umarł, zostawił po sobie niebagatelny spadek – nieruchomości na sumę 800 tys.
liwrów czyli prawie milion dolarów, a była też w tej masie spadkowej biżuteria
i 58 mieszków luidorow. Opera to był dobry interes.
Np. Lullyemu przyznano
szlachectwo, którego znaczenie wzmacniał jego ogromny majątek.
8 stycznia 1687 roku, podczas wykonania swojego Te Deum z okazji wyzdrowienia króla, Lully uderzył
się w palec stopy ostro zakończonąbatutą dyrygencką (nie chodzi o dzisiejszą batutę, a
o ówczesne narzędzie - dużą laskę, podobną do tych, jakie teraz używa się w
orkiestrach wojskowych. Dyrygent wówczas stał tyłem do kierowanej orkiestry, a
przodem do króla. Lully uderzył się więc niechcący taką laską w stopę dyrygując
z pasją zespołem muzycznym, z którego wykonania akurat nie był zadowolony.
Następcą
Lully’ego był Jean-Philippe Rameau*, który dorzucił do operowego garnka trochę
nowości – przede wszystkim w dziedzinie instrumentacji. Słynne pizzicato, czyli wydobywanie dźwięków z instrumentów
za pomocą szarpania strun palcami,
czy glissanda -płynne przejścia przez
szereg dźwięków, to jego autorskie wynalazki.
Natomiast
w Anglii publiczność znudzona Haendlem i jego operą też odkryła coś nowego.
Była to Beggar’s Opera - Opera Żebracza. Niejaki John Gay napisał utwór będący
mieszanką piosenek ludowych, ballad i piosenek podwórzowych i tak się ten utwór
spodobał, że świecił triumfy w Londynie przez całe 10 lat.
Teatr
Lincoln’s Inn Fields nie był operą, był dostępny dla wszystkich, a treść opery
opowiadająca o Mackie Majchrze, złodzieju i bigamiście, była tak odległa od arkadyjskich scenerii, że zachwyciła
wszystkich swoją prostotą.
Producentem
Beggar’s Opera był niejaki John Rich, który zarobił na niej tyle pieniędzy,
że stał się rich naprawdę, i
wybudował za nie ni mniej ni więcej tylko operę, znaną do dziś pod nazwą Covent
Garden.
We
Francji tymczasem zbliżała się rewolucja. Pierwsze jej zwiastuny widać także w
operze. Pojawia się nowy typ bohaterów - kochankowie z ludu. Warstwy uprzywilejowane
stają się coraz częściej przedmiotem satyry. Mozart tworzy Wesele Figara i Don Giovanniego.
Czarne charaktery w obu operach to arystokraci, przeciwko nikczemności których
jednoczą się pozostali bohaterowie. Wesele
Figara zostało oparte na libretcie
Pierra Carona de Beaumarchais, tym samym libretcie, na podstawie którego
Rossini skomponował później Cyrulika Sewilskiego. Sztuka Beaumarchais’go
została zakazana zarówno we Francji przez Ludwika XVI jak i w Austrii przez
Józefa II, jako wywrotowa.
Rewolucja
francuska a później Wiosna Ludów zmieniła zarówno samą operę jak i związany z
nią obyczaj. A może raczej najpierw zmieniła obyczaj, a potem operę i jej obyczaj
?
Do
sal operowych szeroką falą wlało się mieszczaństwo i burżuazja, wnosząc ze sobą
zasady panujące w tej sferze.
Opera,
z miejsca krotochwilnych zabaw arystokracji, stała się solenną instytucją kulturalną,
w której należało się pokazywać z całym splendorem mieszczańskiej zamożności. Ale
pewna dwulicowość kultury mieszczańskiej spowodowała, że zmiany były tylko
zewnętrzne. Za kulisami diwy, baletnice, artyści, hrabiowie i bogacze dalej
tworzyli wesoły półświatek, o którego wyczynach mieszczanie czytali w porannej
gazecie z wypiekami na twarzy. Pijąc kawę dowiadywali się o kolejnych romansach
primadonn
Wieczorem zaś wraz z solennymi
małżonkami odziani w surduty czy fraki udawali się do opery by posłuchać muzyki
a przy okazji zerknąć na wszeteczne primadonny i zobaczyć wdzięki tancerek
prześwitujące przez gazowe szatki czy cieliste trykoty. Nowa publiczność
oczekiwała innej muzyki i innych podniet, więc zręczni antreprenerzy,
libreciści, kompozytorzy postarali się sprostać tym oczekiwaniom -wymyślano
melodramatyczne opery, stworzono operetkę a potem musical. Rodziła się
popkultura Nigdy jednak świat opery nie powrócił już do dawnej barwności,
bujności i malowniczości.