Dziś, tylko dawniej wybuchło powstanie styczniowe. Jego ostatni przywodca był postacią niezwykłą. Gdy sie zabierałam za pisanie, pomyslałam Traugutt ? Toz to nudne. Powstanie styczniowe ? Przywalą i zdusza mi tekst te partyjki i wieczne spory dowódców. Ale kiedy weszłam głebiej, okazało się, że to fascynujące. Zapraszam, przeczytajcie.
Romuald Traugutt do
powstania przystąpił późno. Był koniec kwietnia 1863 roku, kiedy to dał się
namówić sąsiadom i stanął do walki. Najpierw radził zaniechać. Później uznał,
że odmówić mu nie wypada. Zeznając w śledztwie oznajmił, że się przyłączył
kilka dni przed wybuchem działań w jego rodzinnych stronach. Zapewne kłamał. W
tymże śledztwie nie obciążył nikogo. Mówił, ale tylko to, co można było
powiedzieć, to, co chciał, by zostało usłyszane i wtedy, i teraz. Wcześniej zrobił
wszystko, co dało się zrobić, mimo iż już nic zrobić nie było można.
Powstanie upadało.
Nie uciekł, choć
bez wątpienia mógł z łatwością. Jego sekretarza, Mariana Dubieckiego
ukrywającego się wraz z nim w domu przy ulicy Smolnej 1 aresztowano dobę
wcześniej. Został, czekał. Gdy przyszli, powiedział: „To już”.
Aresztowano go 9 kwietnia 18 64 roku,
ale dwa miesiące wcześniej, 8 lutego, napisał list do księcia Władysława
Czartoryskiego o, jak się wyraził, naszym śmiecisku moralnym:
„Znani Wam są
dobrze zagraniczni owi patrioci (…). Ludwik Mierosławski, szarlatan polityczny
i wojskowy, próżny, tchórz, gotów na wszystko, ale wystawiając drugich a
chroniąc siebie. Ignacy Chmielewski, tchórz i łotr ostatniego rzędu, ograniczony,
gotów do zrobienia zamachu na cały świat, chociażby dla rozrywki, ale zawsze z
zabezpieczeniem własnej osobistości. Stanisław Frankowski, biedny, poczciwy
wariat, gotów na wszystkie zbrodnie, byle weń wmówiono, że ojczyzna tego
wymaga. Dla miłości ojczyzny gotów ją zgubić. Stał się narzędziem cudzej
podłości i przewrotności. Jan Kurzyna ma spryt i rozum, ale na nieszczęście
braknie mu uczciwości; sam się nie skompromituje, ale może skompromitować tych,
co mu zaufają. Aleksander Potocki, przede wszystkim ciekawy i chciwy świetnej
kariery, umie najnieznaczniej każdego wybadać, zręczny podżegacz, sam zawsze
sucho z wody wyjdzie.”
To była wiedza,
którą zdobył w ciągu kilku miesięcy dyktatury. Czytając dzieje powstania
styczniowego, wspomnienia i otwarte obecnie archiwa, nie ma się wątpliwości, że
wiedział, widział i rozumiał, i miał rację.
Traugutt
urodził się 16
stycznia 18 26 roku w
niezamożnej rodzinie szlacheckiej we wsi Szostaków, położonej nieopodal
Grodna. Przodkowie Trauguttów
przybyli na ziemie polskie z Saksonii, jednak jego babka po kądzieli wiodła się
z kniaziów Szujskich i to ona rządziła całą rodziną. Nazywano go w domu czule,
z francuska, Saż, Grzeczny – i taki zapewne był.
Po ukończeniu szkoły w
Świsłoczy, tej samej, do której wcześniej uczęszczał Kraszewski, marzył o dostaniu
się do Instytutu
Inżynierów Dróg Komunikacyjnych w Petersburgu. Kolej była wciąż nowinką i dla
zainteresowanego techniką młodego człowieka zawód inżyniera jawił się jako
wymarzona kariera. Niestety Traugutt na uczelnię się nie dostał, trzeba było
się okazać szlachectwem, a stosownymi papierami rodzina nie dysponowała. Zanim
sprowadzono dokumenty z Drezna minęły
całe dwa lata, niedoszły inżynier przekroczył granicę wieku i kariera
inżynierska została przed nim zamknięta. Przystąpił zatem do egzaminu na junkra
do saperów i w styczniu 1845 r. rozpoczął wojskowy staż w Żelechowie, równocześnie
zaś studiował w miejscowej szkole oficerskiej. Po zakończeniu trzyletniego
kursu zdał na stopień celujący końcowe egzaminy w Petersburgu i już jako praporszczyk, czyli chorąży, powrócił do
Żelechowa.
Był rok 1848 i Europa wrzała. Młodego oficera
wraz z armią dowodzoną przez Iwana Paskiewicza, późniejszego pogromcę powstania
styczniowego, wysyłają na Węgry i zaczyna się wojaczka. Zapewne niezbyt miła
sercu, bo po drugiej strony barykady walczą Polacy, Bem, Wysocki Dembiński – i biją
się za wolność, jak to się mówiło: naszą i waszą. Traugutt brał udział między
innymi w bitwach pod Preszowem, Koszycami, Vac, Temeszwarem. Za batalię dostał
awans na podporucznika, medal i 450 rubli. W srebrze.
W 1852 r. ożenił
się z Anną Pikiel, córką jubilera; jak pisał w pamiętniku: został szczęśliwym
mężem anioła. Zamieszkali w Żelechowie, potem w Dęblinie.
Wiedli spokojne życie
przygarnizonowe, na świat przyszła córka, Anna, gdy sielankę przerwała kolejna
wojna, tym razem krymska. Traugutt pomaszerował na front.
W pamiętniku
zapisał: „1 grudnia
18 53 roku – początek smutków i cierpień”.
Jako oficer wojsk
inżynieryjnych brał udział w fortyfikowaniu twierdzy Silistra. Następnie
pomaszerował pod oblegany przez sprzymierzone wojska Sewastopol. To było jedno
z najważniejszych i najkrwawszych wydarzeń tej wojny. Romuald Ludwikowicz
ocalał, saperzy byli nieco z dala od frontu, budowali mosty, umocnienia, groble.
Później, nie bez protekcji, skierowano go do sztabu, na etat starszego
adiutanta gospodarczego. Do Głównego Deżurstwa Armii. Gdy podpisano układy
pokojowe, znów połączył się z rodziną, która tym razem przyjechała do niego, z babką
Justyną z Szujskich Błocką na czele. Zamieszkali najpierw w Charkowie, gdzie
Traugutt został skarbnikiem i egzekutorem komisji ds. likwidacji spraw i
rachunków armii, potem zaś w Petersburgu. Mimo iż nie miał dyplomu inżyniera,
zaliczono go w skład korpusu inżynierów, w tym
samym 1859 roku awansowano go na kapitana i odznaczono Orderem św. Anny III
stopnia. Kapitan Traugutt robił karierę, przełożeni doceniali jego
obowiązkowość i akuratność. Jak pisał o nim historyk rosyjski Mikołaj Berg w Zapiskach o powstaniu polskiem
1863 i 1864 roku, był
zawsze opanowany, nie okazujący emocji, odległy.
Traugutt został wykładowcą
w Wojskowym Instytucie Galwaniczno-Technicznym. To była zapewne najbardziej interesująca praca w
jego życiu – instytut zajmował się wykorzystaniem najnowszych zdobyczy techniki
dla celów wojennych, między innymi jednym z jego pierwszych zadań było
skonstruowanie przyrządów do wywoływania wybuchów min morskich i lądowych.
Doświadczenia oddziału galwanicznego otaczano tajemnicą wojskową, zjawiska
elektromagnetyczne były wówczas nowinkami, czymś z pogranicza czarów i magii. Petersburg
w owych latach był miastem, gdzie działała bardzo silna polska konspiracja patriotyczna
zogniskowana wokół Koła
Oficerów Polskich założonego przez Zygmunta Sierakowskiego, a później
kierowanego przez Jarosława Dąbrowskiego. Spiskowano, nie bacząc na zagrożenie,
carat się nie patyczkował i, jak wiadomo, wieszał nader chętnie. W Rosji
konspirowali zarówno studenci, jak i wojskowi, literaci i anarchiści. Nie jest
raczej możliwe, by o działalności koła Traugutt nie wiedział. Jednak do niego nie
przystąpił, trzymał się z dala, pracował w Instytucie i jego głównym celem, jak
się zdaje, było zdobycie uprawnień nauczyciela chemii i fizyki, co by mu pozwoliło
na emeryturze pracować w szkolnictwie. Emerytura wojskowa plus pensja
nauczycielska dawały dość solidną podstawę egzystencji, której nie zapewniłby
żaden dzierżawiony folwark, najczęstsza ówczesna kariera byłych wojskowych. Na świat przyszła kolejna
córka, Aloiza, potem urodziła się jeszcze para bliźniąt, chłopiec i
dziewczynka, rodzina była już duża, więc odpowiedzialny pater familias skupił
się na niej i na karierze.
W sumie Romuald Ludwikowicz Traugutt przez 17
lat służył w wojsku carskim i nie dotarła do potomnych ani jedna przesłanka,
która by pozwoliła mniemać, że się buntował, sprzeciwiał lub nie daj boże
spiskował. Paweł
Jasienica napisał o nim, że spędził trzydzieści kilka lat przeciętnego, niczym się niewyróżniającego
bytowania, które zwieńczył kilkunastoma miesiącami bohaterskiej epopei,
zakończonej heroiczną śmiercią
W roku 1859 zaczyna
się w tym uładzonym, poukładanym życiu seria katastrof. Najpierw umiera
ukochana babka Traugutta, następnie najmłodsza córeczka, dwa miesiące po niej żona,
a pięć miesięcy później synek.
Traugutt zostaje sam
z dwiema starszymi córkami.
Decyduje się wrócić
w strony rodzinne, najpierw do domu przyrodniej siostry, a potem obejmuje
niewielki mająteczek odziedziczony po bracie babki, swoim ojcu chrzestnym,
Witalisie Szujskim. Gospodarzy na nim pospołu z rodziną Bęklewskich, też w
części partycypującą w spadku. Szybko
znajduje, czy znajdują mu, kolejną żonę, Antoninę Kościuszkównę, z rodziny
samego naczelnika Kościuszki, która po stryjecznym dziadku odziedziczyła nie
tylko nazwisko, ale także urodę Kościuszków. Niemniej ślub zawarty może nazbyt
szybko, zaledwie 6 miesięcy po zgonie pierwszej żony, porządkuje życie. Wszystko
powoli zaczyna się układać, rodzi się nowe dziecko, syn Roman, zwany
Romyszkiem, pan podpułkownik zabiega o dymisję, nie chcą go za bardzo puścić,
ale w końcu, po prawie dwóch latach starań, w czerwcu 1862 roku zwalniają. Znów
dotyka go nieszczęście: dwuletni syn umiera na zapalenie płuc. Takie to jednak
były czasy: dzieci umierały nader szybko. Religia, bo Romuald Traugutt był
człowiekiem niezwykle pobożnym, pozwala mu przetrwać.
Może zostałby
nauczycielem chemii i fizyki i nigdy byśmy o nim nie słyszeli, gdyby nie
powstanie, do którego jak już wspomnieliśmy bynajmniej się nie garnie. Trzyma
się z dala od miejscowego towarzystwa. Jest człowiekiem stosunkowo nowym, z
pochodzenia pół Niemcem, milczkiem i odludkiem. A jednak coraz częściej pojawia
się myśl, by to właśnie on poprowadził powstanie w kobryńskim powiecie. Jest w końcu
bądź co bądź fachowcem, doświadczonym wojskowym, czego o sobie miejscowi
powiedzieć nie mogą, a ich synowie idą walczyć. Po długich naleganiach decyduje
się. Staje do boju i w ciągu dwóch miesięcy toczy aż 7 potyczek z Rosjanami, w
tym kilka zwycięskich. Zostaje ranny, rozpuszcza oddział, ukrywa się początkowo
w Ludwinowie, majątku Elizy Orzeszkowej. Z jej pomocą przedostaje się najpierw
do Brześcia, potem do Krakowa, gdzie szuka jakiegokolwiek kontaktu do władz
powstańczych, w końcu do Warszawy, gdzie oddaje się do dyspozycji Rządu
Narodowego. Jest człowiekiem, jakiego brakuje wśród przywódców powstania.
Specjalistą, wojskowym, kimś, jak byśmy dziś niestety powiedzieli: spoza
układu. Od kilku miesięcy to, co się dzieje we władzach powstańczych, musi
budzić sprzeciw zorientowanej części społeczeństwa. Trwa ciągła podjazdowa
walka pomiędzy Białymi i Czerwonymi, Ludwik Mierosławski typowany i sam siebie
typujący na dyktatora, wkracza do kraju 17 lutego, a już 23 lutego z niego
wyjeżdża, poniósłszy dwie sromotne klęski i popadłszy w konflikt z Marianem
Langiewiczem, jednym z bardziej udanych przywódców powstania, który po
odniesieniu kilku spektakularnych zwycięstw zostaje desygnowany na dyktatora
powstania i wówczas opuszcza swój obóz, rozpuszczając żołnierzy w trudnej sytuacji, w okrążeniu. Po
przekroczeniu granicy z Galicją zostaje natychmiast aresztowany i jak pisze
prof. Stefan Kieniewicz „mówiono powszechnie, że to mierosławczycy wskazali
dyktatora austriackiej straży granicznej”. Nazywało się to wsadzaniem do
szuflady, jako, że areszty austriackie nie były zbyt groźne i łatwo się z nich
wychodziło. Korzysta z tego często Karol Majewski, przywódca Białych kręcący
wszystkim bez skrupułów i czasem bez sensu, co i raz bywa aresztowany, głównie
wtedy, gdy mu to wygodne, ale jakimś dziwnym przypadkiem wydostaje się z więzienia,
kiedy sytuacja staje się korzystniejsza. Odziały rozproszone i źle uzbrojone, bez
właściwego kierownictwa przedostają się przez granicę, włączają na moment do
powstania i rozgromione błyskawicznie przez przeważające siły wroga jak
niepyszne wracają za kordon, już bez broni, którą niekiedy gubią, i połowy
ludzi. Dowódcy nie umieją się ze sobą dogadać, rywalizują, nie dotrzymują
zobowiązań, tchórzą, wreszcie najlepsi z nich giną. Niektórzy, tak jak Szymon Bobrowski, jeden najzdolniejszych
przywódców powstania – w bezsensownym pojedynku. Przez ręce powstańczych władz
przepływają wielkie pieniądze ze składek narodowych i są w dużej części
marnotrawione. Broń nie dochodzi do kraju, agenci ją kupujący nie umieją
dostarczyć swoich zakupów, jeden z nich np. wydaje 150 tysięcy złp, siedzi w
Wiedniu 8 miesięcy i do kraju dostarcza raptem 181 sztucerów, inny zostaje
oszukany na 185 tys. Pieczęć narodowa przechodzi z rąk do rąk, często przejmowana
czy wykradana przez konkurencyjną frakcję.
A z drugiej strony
egzekucje, ci najlepsi giną na szubienicach często wydani prze rodaków czy
chłopów. Kozacy sieką bez litości rannych powstańców, odrąbując im ręce i nogi
i pozostawiając na polu bitwy. Chłopi okradając dobijają rannych. Trwa ciągła
przepychanka polityków, a młodzież, ta najbardziej patriotyczna, często głupio
i niepotrzebnie ginie, trwają aresztowania, zsyłki, ci którzy wpadają w ręce
rosyjskie są batożeni i kara np. pięciuset czy siedmiuset kijów nie jest czymś
niezwykłym. Powstanie, wykrwawiając się powoli, chyli się ku upadkowi, rządy
francuski czy angielski jeszcze łudzą agentów powstania, zachęcają do walki,
zapewne jest to element trzymania w szachu Rosji, trwa gra dyplomatyczna, w
której jedyna nadzieja powstańców. A nuż mocarstwa rzucą się sobie gardeł i
wtedy…
W takiej to
sytuacji pojawia się w Warszawie Traugutt.
Dostaje awans na
generała i jest pomysł, by poprowadził duży oddział z augustowskiego na Litwę. Jak
pisze Majewski: „Ukrytym celem naszym być musiało, aby przeciw ambitnym dwóm
dyktatorom emigrantom postawić czystą i zdolną krajową postać”.
Po powrocie miał
być członkiem rządu kierującym wydziałem wojny.
Jednak ten pomysł
nie został zrealizowany, wysłano za to Traugutta w świat, co było
charakterystyczne dla Karola Majewskiego, wtedy akurat kierującego pracami Rządu
Narodowego: lubił wysyłać swoich ewentualnych rywali jak najdalej. Podobnie rzecz
się miała zarówno z Langiewiczem, jak i Mierosławskim, który właśnie w Paryżu
zajmował się za grube pieniądze produkcją kosomachin, czyli czegoś, co
powstaniu akurat na pewno było najbardziej potrzebne. Według niego. Zlecają
zatem Trauguttowi szereg zadań, najpierw w Galicji, później w Paryżu. Można też
mniemać, że była to podróż studyjna. Jak się wydaje, był to tylko jej efekt
uboczny, a jednak najważniejszy przecież.
Traugutt rozpoznaje
sytuację, poznaje ludzi i stosunki, zdobywa stosowną wiedzę do rządzenia. Ale
czas jest nieubłagany, a w zasadzie nie ma go, czy jest coraz mniej. Wraca
zatem 10 X do Polski, gdzie sytuacja znów się zmieniła. Ostre ataki prasy pod
hasłem „Naprawa pojedynczego złego nie pomoże. Trzeba system zmienić”
przyczyniają się do upadku rządu Majewskiego, władzę obejmują Czerwoni pod
wodzą Ignacego Chmieleńskiego. Objęcie jednak władzy to fraszka, problemem jest
czy uda się Czerwonym sprostać, poprowadzić
powstanie, propaganda Białych zaczyna straszyć Polskę i Europę, że wprowadzą
terror i rewolucję. Z obu stron, zarówno Czerwonych, jak i Białych, poszły wezwania
do Traugutta, by wracał z Paryża jak najrychlej. Kiedy pojawia się w Warszawie,
sytuacja jest dramatyczna – aresztowano właśnie Józefa Piotrowskiego, naczelnika miasta Warszawy.
Szczęśliwe ten nikogo nie zdradza i już miesiąc później zawiśnie (mniej szczęśliwe)
na szubienicy. Ci, co pozostali, szybko przekazują władzę Trauguttowi, który
obejmuje ją w zasadzie tak trochę z biegu, bez żadnych zobowiązań wobec stron.
Na pierwszym posiedzeniu mówi członkom poprzednich władz, że mogą sobą dowolnie
rozporządzać, ściska im rękę i zostaje w zasadzie sam z całym powstaniem.
Panowie zaś czym prędzej udają się do bezpiecznej Galicji, a Traugutt bierze
się do roboty. Zapada cisza. Korespondent Timesa pisze: „RN ani śladu, a z tego
co zewsząd słyszę ludzie winszują sobie, że już nie istnieje”
Czartoryski
Jest jednak, wraz z
Trauguttem pracuje kilka osób, z których gros zawiśnie później wraz z nim na
stokach cytadeli, ale ten rząd nie działa kolegialnie, współpracownicy referują tylko
dyktatorowi co się dzieje w ich wydziałach i kraju, a on sam podejmuje decyzje.
Mieszka na Smolnej
w domu aktorki Heleny Kirkorowej, pod nazwiskiem Michała Czarneckiego,
handlowca. Prowadzi uregulowany tryb życia i pracuje od rana do nocy,
przygotowując reformę powstańczej armii i władzy. 25 X wydaje instrukcję
dotyczącą łączności, stacji pocztowych, tego co potem nazywano skrzynkami
kontaktowymi. 15 grudnia 18 63 roku wprowadza jednolitą
organizację wojsk powstańczych.
22 grudnia wydaje dekret powołujący delegatów terenowych mających za zadanie
uwłaszczenie chłopów. Wzywa lub nawet wręcz nakazuje powrót tym urzędnikom,
którzy zdezerterowali. Nakłada podatek nadzwyczajny na Polaków przebywających
za granicą. Odcina się zarówno od części polityków konserwatywnych, jak i tych
radykalnych. W styczniu roku następnego wychodzą kolejne dekrety piętnujące „ślimaków
i samolubów”. Mimo swojej religijności odmawia
dalszego wysyłania do Rzymu funduszy, które miały wspomagać prace
nad kanonizacją błogosławionego Jozafata
Kuncewicza. Zabiega o pożyczkę zagraniczną na dalsze finansowanie powstania.
Pisze do ojca świętego z prośbą o błogosławieństwo, które być może pomogłoby
poderwać społeczeństwo, zmęczone już walką, świadczeniami i represjami. Jego
agenci szukają wsparcia na Węgrzech, w Chorwacji i w Czechach. Jak pisze o nim
jeden ze współpracowników: „był to człowiek dużej wiedzy wojskowej i ogólnej,
wielkiego serca, oddany sprawie narodowej, energiczny wytrwały, trudny do
zwalczenia”.
Pracuje bez tchu
nieomal dzień i noc, usiłując
wskrzesić sprawę przegraną. Koniec zaczyna się 3 lutego, gdy policja zatrzymuje
idącego po zmroku bez obowiązującej lampki Jan Ławcewicza, pomocnika sekretarza
stanu. Ten, już na komisariacie zaczyna sypać. 11 marca zatrzymują Rafała
Krajewskiego. W połowie marca policja aresztuje Karola Przybylskiego i Cezarego
Mórawskiego, okazjonalnie pomagających w pracach rządu. Obaj sypią. Potem w
wyniku zeznań Ławcewicza wpada Artur Goldman i ten, jako pierwszy wymienia
nazwisko Traugutt, a potem: Czarnecki.
Traugutt najpierw
do niczego się nie przyznaje, potem kilkakrotnie skonfrontowany z Przybylskim i
Mórawskim zeznaje, ale tylko to, co chce, by pozostało. Nie obciąża nikogo. W
sumie śledztwo objęło 97 osób. Z pośród zatrzymanych z nim członków rządu
jeszcze tylko Jan Jeziorański odmówił zeznań. Dubiecki wmówił śledczym, że jako
sekretarz nie miał w rządzie żadnych czynności. Krajewski, Toczyski i Żuliński
opowiadali drobiazgowo o swej działalności, unikając jednak wsypania nowych
ludzi. Była to tzw. grupa więźniów historyków, którzy opisywali powstanie
drobiazgowo, czasem wybielając się, tak jak Karol Majewski. Poddano pod sąd 30
więźniów, wyłączając zdrajców: Przybylski, Mórawski, Goldman, bracia Lauberowie
zostali dyskretnie, jak powiada Kieniewicz, wyprawieni w głąb Rosji.
Ławcewiczowi wypłacono nawet 400 rubli – uzasadniając
to nędzą, w jakiej żył.
Jezioranski
5 sierpnia na stoku
cytadeli stanęło pięć szubienic. Orkiestra wojskowa grała marsze. Trzydziestotysięczny
tłum zebrany pod cytadelą usiłował ją zagłuszyć, śpiewając „Święty Boże, święty
mocny”.
Jako pierwszy wszedł na podest szubienicy
Romuald Traugutt. Zdjął swoje druciane okulary i rzucił je na ziemię.
Złożył ręce jak do pacierza, uniósł głowę do
nieba. Kat założył pętlę. Orkiestra grała, a ludzie śpiewali.