piątek, 13 stycznia 2017

Olga Boznańska -dziwaczka z Montparnasse







Olga Boznańska,
     dziwaczka z Montparnasse



Umiała malować.
Jak żadna przed nią, a może i po niej.
Była najwybitniejszą polską malarką.
Ba! Jest najwybitniejszą.
Ale też i mało który z malarzy jej dorównywał, a malarzy mieliśmy przecież naprawdę znakomitych, o renomie światowej.
W roku 1865, gdy Olga Boznańska przyszła na świat, kobiety nie były dopuszczane do nauki w szkołach malarskich.
 Ot, jakieś prywatne lekcje rysunku, bo panna powinna rozwijać talenta.
 Szczęśliwie Olga miała zamożnego ojca, który, co było pewnym w owych czasach fenomenem, zechciał finansować naukę córek i to w  kierunkach artystycznych. I czynił to do końca życia, zapewniając Oldzie i jej siostrze Izie jak najlepsze warunki, zarówno nauki i jak i uprawiania sztuki.
Mogły się więc panny Boznańskie bez reszty poświęcić pracy twórczej. Olga wykorzystała to do maksimum, historia Izy potoczyła się jednak zupełnie inaczej.
Ale zacznijmy od początku.

 Olga Boznańska przyszła na świat w Krakowie w rodzinie inżyniera Adama Nowiny – Boznańskiego i Eugenii Mondant, Francuzki.
Panna Eugenia Mondant pojawiła się Polsce w roli nauczycielki w szkole norbertanek w podkrakowskich Imbramowicach. Rysowała i grała, niezbyt piękna, niewielkie miała szanse na małżeństwo i była już starą panną, gdy w jej życiu pojawił się Adam Boznański. Urodziła mu dwie córki: Olgę i trzy lata od niej młodszą Izę. Obie dziewczynki były niezwykle utalentowane. Zachowały się w Muzeach: Narodowym w Krakowie i w Warszawie szkicowniki Olgi i Izy - rysunki w nich pomieszczone zaskakują niezwykłym, już wówczas objawionym talentem. Pierwszą nauczycielką dziewczynek była oczywiście matka. Później pojawił się jako nauczyciel Kazimierz Pochwalski i Józef Siedlecki. Młodsza z sióstr Iza miała wybitny talent muzyczny i kształciła się bardziej w tym kierunku, jej nauczycielem był najlepszy wówczas w Krakowie metr, jak to wówczas mówiono, Emil Śmietański, a zachwyt grą Izy wyraził nawet sam Ignacy Paderewski, należący do grona znajomych państwa Boznańskich.
Olga zdecydowanie wybrała rysunek. Ponieważ droga do Szkoły Sztuk Pięknych była dla niej zamknięta zapisała się na kursy im Adriana Baranieckiego, na których panny z dobrych domów poznawały techniki malarskie, ćwiczyły rysunek i słuchały wykładów z historii sztuki prowadzonych przez Konstantego Górskiego i Mariana Sokołowskiego. Bardzo szybko,,wyrosła” z kursów i trzeba było pomyśleć o czymś innym, skoro dalej chciała się uczyć a chciała bardzo. Profesor Śmietański radził wysłać Izę na dalsze studia muzyczne do Lipska, więc naturalną koleją rzeczy Olga jako pierwsza wyjechała do Monachium, które zresztą też wydawało się jej ojcu miejscem bardziej stosownym dla panny dobrego domu niż wszeteczny Paryż, okrzyczany stolicą cyganerii. O ile młodzi malarze mogli żyć po kilku na jakichś zimnych poddaszach i żywić się jedynie sztuką i absyntem to panna, z przyzwoitej rodziny musiała przebywać w zupełnie innych warunkach, mieć zapewnione miejsce stosowne, w którym nikt by nie mógł poddać w wątpliwość jej prowadzenia. Zatem w roku 1886 zamieszkała w Monachium, w nobliwym pensjonacie dla młodych dam, które przybywały by pobierać nauki w Bawarii będącej jak wiadomo - Mekką malarzy.
 Olga codziennie pisała listy do domu donosząc pilnie o wydarzeniach dnia, a ojciec tak często, jak tylko dozwalały mu inne zatrudnienia, odwiedzał ją i kontrolował.
Były to czasy rodzącej się emancypacji kobiet i w Monachium przebywało mnóstwo młodych studiujących na różnych kursach kobiet. Panny owe rzadko w życiu stosowały zdobytą wiedzę, czasami, te uboższe, zostawały nauczycielkami we dworach czy na pensjach.
Jedną z pierwszych kobiet wśród studiujących Polek, która zrobiła karierę, rzec można, zawodową, była właśnie Olga Boznańska.
Pięć lat później zacznie studia w Paryżu Maria Curie Skłodowska. i odniesie jeszcze bardziej spektakularny sukces, przecierając drogę rzeszom dziewcząt ze wszystkich stron kraju pojawiających się licznie w akademickich ośrodkach Europy.
Olga czuła się w Monachium znakomicie. Pisała do ojca: 
"Jeżeli Tato nie ma nic przeciwko temu, to bym chciała tu być tak długo, jak tylko można, i przynajmniej pozostać do pierwszego lipca. Żal mi bardzo tego czasu, który marnuję, I nigdy nie jestem taka wesoła i kontentna, jak wtedy, kiedy pracuję."

Pobiera lekcje malarstwa w dwóch szkołach Karla Kricheldorfa i Wilhelma Dürra. Kricheldorf był malarzem niewiele starszym od niej, ale już doświadczonym i dużo się u niego nauczyła.
Gdy poczuła, że już nic więcej nie może on jej zaoferować, przeniosła się do pracowni Dürra.
W końcu, tak jak wszyscy, wynajęła własną pracownię i zaczęła malować zawodowo.
Olga Boznańska w pracowni w Monachium, ok. 1898,
fotografia.
Muzeum Narodowe w Krakowie.
W okresie monachijskim, a trwał on aż lat dziesięć, powstało wiele jej obrazów, przeważnie portretów.
Najbardziej lubiła malować we własnej pracowni otoczona przyjaciółmi. Wtedy czuła się bezpieczna. Nie malowała prawie zupełnie pejzaży czy po prostu plenerów. We Francji rodził się impresjonizm, ale ona przez całe swoje życie tworzyła zamknięta w pracowni, w oparach dymu papierosowego. Paliła namiętnie i każdego wieczora, już po wytężonej całodziennej pracy skręcała z bibułek papierosy, przygotowując je na następny dzień. Była neurotyczna i zagubiona, ale swoją drogę twórczą widziała jasno i bez wahań.
 Po prostu wiedziała, co i jak ma malować.
W czasie pobytu w Monachium wypracowała swój styl, nauczyła się budować płaszczyzny kolorem, zawęziła paletę barw do ciemnych tonów, zieleni, szarości czy brązów tylko czasem rozłamanych jakąś jaśniejszą plamą bieli czy różu.
To wtedy powstały obrazy: Imieniny Babuni(1888-1889)
Obraz fascynujący, niosący jakąś tajemnice. Dziewczynka, wyraźnie nieszczęśliwa, mimo iż pięknie wystrojona w białą suknię stoi z boku, wyobcowana i samotna. Nikt na nią nie zwraca uwagi, a obok białych kwiatków, symbolizujących czystość widać w jej bukieciku, jeden wielki prawie czarny.
Obraz był novum w technice malarki, próbowała w nim zastąpić częściowo perspektywę oddziaływaniem koloru.


 Innym obrazem powstałym w tym okresie jest Portret chłopca w gimnazjalnym mundurku", ok. (1890);
_
Też dziecko, wyrostek ustawiony lekko bokiem stoi jakby w oddaleniu i patrzy z ukosa.



W oranżerii
Obraz powstał w okresie najsilniejszego zafascynowania artystki twórczością amerykańskiego malarza Jamesa Whistlera. Wyrafinowane zestawienia kolorów, szaro-niebieskiego w stroju dziewczyny, tak charakterystycznego dla Whistlera, z szarością ścian i specyficznym brązami kapelusza i kosza wskazują jednoznacznie na inspirację jego twórczością. Także rozmyte, kontury postaci są typowe dla stylu whistlerowskiego.
Ale to rozmycie postaci, które się pojawia w jej obrazach, oddalenie, ustawienie ciała modela budziły i budzą u widzów niepokój. To niby ładne malarstwo niepokoi. To nie Whistler. To Boznańska.

 Co się kryje za nieruchomymi oczami dzieci, czarnymi jak krople atramentu?
Popatrzmy na Dziewczynkę z Chryzantemami powstałą w

 roku 1894.
Olga Boznańska:   Dziewczynka z chryzantemami, 1894,
olej na tekturze, 88.5 cm x 69 cm.
Muzeum Narodowe w Krakowie
Ciemna suknia i białe kwiaty symbolizujące śmierć. Znów czarne nieprzeniknione jak krople atramentu źrenice dziecka. Twarz dziewczynki biała niczym twarz zjawy. Obraz w wysmakowanych szarościach z przebijająca nutą niebieskiego. Piękny. I zastanawiający.


Czy wcześniejsze z roku 1899 Dzieci na schodach
Siedzące sztywno, spięte z zaciśniętymi piąstkami.
Te sztywne ciała, oczy, które nic nie mówią, patrzą w pustkę, dominujące na portretach poczucie wyobcowania,  każą zapytać – czy jej dzieciństwo było istotnie tak szczęśliwe jak się z pozoru zdaje. Obrazy zdają się świadczyć o czymś innym.
Anna Król, kuratorka dużej wystawy retrospekcyjnej poświeconej Oldze Boznańskiej sugeruje, że artystka była molestowana w dzieciństwie i o tym właśnie krzyczą jej płótna.   
Czy to możliwe? Bez wątpienia coś w jej życiu i życiu jej siostry powodowało, że były one obie jakoś psychicznie zaburzone. Podczas gdy Olga malowała tego typu obrazy, młodsza siostra, Izabella, studiowała w Lipsku muzykę. Rokowała świetnie jako pianistka, ale nie udało jej się przezwyciężyć strachu przed występami publicznymi i cała praca i nadzieje, jakie wiązała nauką gry, rozpadły się jak domek kart. Olga nigdy nieomal nie malująca w plenerze, pędzącą dnie w zamkniętej zadymionej pracowni pełnej przyjaciół gadających i pijących na jej koszt. Tylko wtedy mogła tworzyć, gdy czuła się bezpieczna i otoczona ludźmi.
 Realizowała się malarstwie.
 Izie nie było dane uzewnętrznianie emocji poprzez sztukę.
Po klęsce kariery muzycznej zajęła się chemią i przez kilka lat poświęciła się temu, modnemu wówczas, kierunkowi. Studia uwieńczyła nawet doktoratem, ale jej życie nigdy nie było życiem osoby panującej nad nim.
Popadała, podobnie zresztą jak i Olga, w stany depresji, piła nazbyt dużo, morfinizowała się.
W końcu zmarła śmiercią samobójczą w 1934 roku w Paryżu.
 Życie prywatne Olgi też nie układało się dobrze.
W Monachium kochała się ponoć, jak twierdził Józef Czapski, w malarzu Paulu Nauenie, którego znakomity portret z roku 1893


  

przyniósł jej w roku 1894 złoty medal wręczony w Wiedniu przez samego arcyksięcia Karola Ludwika.

Nauen namalował też portret Olgi, ale zniszczył go twierdząc, ze nie oddawał on stylu malarki.
Paul Nauen:   Portret Olgi Boznańskiej, 1893,
fotografia obrazu,
Muzeum Narodowe w Krakowie.

O tym związku nie wiemy nic. Ot, niedyskrecja Czapskiego.
Oficjalnym jej narzeczonym w czasach monachijskich został Józef Czajkowski, też malarz, który zajął się sztuką stosowaną. Był od Olgi młodszy o lat siedem i byli ze sobą związani przez lat pięć. Jozef po skończeniu studiów wrócił do Krakowa.
A Olga przeniosła się z Monachium do Paryża. Miedzy nimi krążyły listy, sentymentalne aż do bólu, zgodne z duchem epoki.
Moja Złota, Kochana Panno Olgo, żebym Panią mógł jeszcze widzieć, już bym nic na razie więcej nie pragnął, myślę za to ciągle o kochanej Okruszynie, jestem codzień w Pani pracowni, odprowadzam na obiad, na spacer, na kolacyjkę, do pokoiku, wszędzie
Listy Olgi nie przetrwały, więc nie wiemy i czy i ona pisała w podobnym duchu. Wiemy jednak, że jakoś to długie narzeczeństwo nie przekształciło się w małżeństwo. Podobnie było z następnym, też dużo młodszym od Olgi wielbicielem, wybitnym architektem Franciszkiem Miączyńskim.
Kilkuletnie narzeczeństwo, oddalenie od ukochanej, gorące listy i koniec, wypalenie związku po kilku latach.
Olga jak się zdaje podobała się mężczyzną, była żywa inteligentna, kontaktowa i do pewnego czasu dbała o siebie.
 Lubiła stroje, biżuterię, ale jakby nie przekroczyła progu XX wieku. Pozostała w XIX.
Zawsze nosiła długie suknie, tiurniury i kapelusze szerokie a niemodne. Była dziwaczką z Montparnasse, bo właśnie tam mieściła się jej pracownia, którą tylko rzadka opuszczała pracując po dniach całych. Zdjecie Boznanskiej -lata 30
           
Po Mączyńskim było jeszcze kilku adorantów: Wiktor Back, bogaty Austryjak i Rosjanin Włodzimierz Światłowski, a w końcu wykorzystujący ją finansowo, Felicjan Faleński, z którym zdawała się naprawdę przyjaźnić.
Malarka Irena Serda Zbigniewiczowa w rozmowie z Heleną Blumówną powiedziała,, Boznańska miała dziwne pojęcia. Małżeństwo uważała za „okrucieństwo fizyczne dla kobiety”
Jeśli istotnie miała takie poglądy, to nic dziwnego, że jej narzeczeństwa trwały długo i nigdy nie kończyły się małżeństwem. Były zapewne tylko protezą czułości i związku. Jej jedyną miłością była sztuka.
Wróćmy zatem do niej.

W roku 1897 opuszcza Monachium i zamieszkuje w Paryżu. Ma już za sobą pierwsze wymierne sukcesy malarskie i jak się zdaje Monachium już jej nie wystarcza.
Pierwsze kroki na drodze do kariery ułatwia jej paryski kuzyn szczęśliwie też artysta, grafik, Daniel Mordant,
Organizują wspólną wystawę i prac w galerii przy rue Trudaine. Olga zostaje zauważona i przez kilkanaście lat aż do początku pierwszej wojny światowej drzwi jej kolejnych pracowni nie będą się zamykały. Admiratorzy, klienci czy klientki, najlepsi paryscy marszandzi. Bierze udział w wystawach zarówno w Niemczech, Anglii i Holandii jak w Stanach Zjednoczonych. Wszędzie, może poza naszym Krakowem, świeci triumfy i zdobywa złote medale. Zostaje Członkiem Societe Nationale des Beaux-Arts, dostaje legię honorową a rząd francuski kupuje portret panny Dygat rozbiorów narodowych.

Portret panny Dygat, olej na tekturze, 1903, 82x60 cm, Muzeum Orsay, Paryż;


Sukces. Olga triumfuje, jej obrazy są dla niej całym życiem To nie tylko wyśmienita technika malarska, ale znajomość psychologii przyczynia się do triumfu tego malarstwa.  
Jednak dobre paryskie lata zaczynają przemijać. Nadchodzi zła passa w życiu osobistym. Umiera kolejno matka, później ojciec ciężko choruje. Olga zabiera go do Paryża i opiekuje się nim aż do jego śmierci w roku 1906.
Mimo iż jest wziętą malarką ma ciągle problemy finansowe, które z biegiem lat coraz bardziej się nasilają. Rodzinna kamieniczka w Krakowie, za życia ojca przynosząca niezłe dochody, została mocno zrujnowana wielką powodzią, która nawiedziła Kraków w roku 1903.
 Kolejni administratorzy jakoś nie potrafią domem dobrze zarządzać. Tryb życia osoby przyzwyczajonej do dużych i stałych dochodów  też przyczynia się do kłopotów finansowych. Jej dom otwarty dla wszystkich, jest też dostępny dla ludzi nieuczciwych, którzy niezaradną i wyalienowana malarkę po prostu okradają czy wyłudzają od niej pieniądze.
Dochodzi do tego, że siostra, z którą Olga jest w bezustannych konfliktach w tajemnicy kupuje jej obrazy.
Kończy się chłonny rynek amerykański. Lata pierwszej wojny światowe to zły czas dla malarzy. Trudności się pogłębiają i Boznańska powoli popada w zapomnienie.
Chodzi w niemodnych zeszłowiecznych kreacjach, czy to z powodu zdziwaczenia czy braku funduszy. Legendy krążą o jej hodowli myszy, których cale stadka biegały gdzie chciały w po pracowni nadgryzając płótna i tektury.
Tak chorującą Boznańską opisywał Jan Szymański opiekujący się nią radca Ambasady Polskiej w Paryżu:
,, Olga Boznańska nieraz chorowała – zaziębienia, zapalenia płuc, wymagała opieki. Spała ubrana, w kapeluszu na twarzy. Kwi Kwi kładł się w nogach łóżka, obok świnka morska. U wezgłowia papuga, nad nią fruwał kanarek Maciuś wraz ze swoją połowicą. Wokoło harcowały myszki ginące w mroku nocy rozświetlonej nieco blaskiem wpadającego światła księżycowego”
Kwi Kwi był pieskiem Olgi. Po śmierci został wypchany. Jak wspominali odwiedzający ją goście stał na stole czy komodzie i zawsze przechodząc mimo, malarka machinalnie go głaskała.
W roku1914 zaproponowano Boznańskiej profesurę w warszawskiej SSP, ale odmówiła.
 Warszawa to nie było jej miasto.
 Żyła w nędzy, ciągle malując kolejne portrety,  które hojną ręką rozdawała podobnie jak i honoraria za nie. Powstało ich kilka tysięcy, trudno nawet zliczyć ile, bo wraz z portretowanymi powędrowały w różne zakątki świata. Sztuka i zwierzęta to było całe życie malarki coraz bardziej oderwanej do świata zewnętrznego, zamkniętej w swoim, własnym. W latach trzydziestych Maja Berezowska i Jerzy Waldorff założyli honorowy komitet Opieki nad Boznańską. Przyznano jej order i wsparto znaczną suma pieniędzy, która natychmiast ktoś ukradł z jej bieliźniarki. Szymański pisał:
,, Jest w pani Oldze Boznańskiej tyle bólu, tyle cierpienia, tyle smutku, jest życiem już tak wyczerpana, (…) jest taką autokratką, że nie wiadomo zupełnie jak jej pomóc” — relacjonował opiekujący.
 Ministerstwo Spraw Zagranicznych i warszawskie Muzeum Narodowe kupowały jej obrazy, jednak  się to skończyło wraz z wybuchem II Wojny światowej. Ale wcześniej jeszcze, odniosła sukces na weneckim Biennale, gdzie sprzedała  aż pięć obrazów, w tym Portret pani Dygatowej, który kupił król włoski.
  Zmarła w październiku 1940  roku w Paryżu, w biedzie i zapomnieniu.
Zostały jednak po niej obrazy.
Zupełnie niezwykle. Już w okresie monachijskim  nauczyła się kłaść farbę małymi muśnięciami pędzla.
Potem, gdy wyschły, kładła następne. Dzięki temu jej paleta, mimo iż szaro-bura, nigdy nie robiła wrażenia brudnej. Właśnie szary był ulubionym kolorem Boznańskiej, stąd nazywaną ją nawet szarą malarką. W tej zdawałoby się niepozornej szarości Boznańska odkryła niesłychane bogactwo odcieni i tonów, od zimnych do ciepłych, od pospolitych do wysublimowanych i wytwornych.
Malowała nie na płótnie, lecz na zagruntowanej tekturze, dzięki czemu obrazy są naturalnie matowe. By wzmocnić ten efekt zaprzestała stosowania werniksu.
 Odeszła daleko od monachijskich sosów.
Co ciekawe pod koniec życia naznaczonego już nędzą, chorobami i postępującą demencją sięgnęła po nowe w malarstwie i zaczęła malować kwiaty i martwe natury. Intimizm, któremu hołdowała w portrecie, malowanie postaci we wnętrzach z wirtuozersko oddanym detalem często symbolizującym cechy postaci, rekami które na obrazach nieomal mówią przeniosła na martwe natury.

Olga Boznańska:   Kwiaty, 1913,
olej na tekturze, 53 cm x 38.5 cm.
Muzeum Narodowe w Warszawie.


Tu też urzeka podobnym klimatem, znów wykorzystuje naturalną kolorystykę podłoża z tektury z jej matowością, buduje intymny nastrój, kolory to znów stonowane szarości, błękity, brązy, które ewokują melancholijne nastroje, a dotknięcia pędzla, to ulotne muśnięcia jakby opowiadały o przemijaniu.
Jednak jej talent nie przeminął - aż do ostatniego dotknięcia pędzla. 

Brak komentarzy: